Witam,
Dzisiaj hardkorowy temat o denaturacie. Zastanawiałem się czy to publikować, ale skoro jest materiał to czemu nie. Dla przypomnienia, był już na blogu wpis na temat ogłoszenia konkursu na plakat propagandowy zniechęcający do picia samogonu i denaturatu TUTAJ. Znalazłem taki plakat – może to ten?
PAMIĘTAJ NIE PIJ DENATURATU !!!
OK. Jak wszyscy ostrzeżeni to zaczynam.
Przede wszystkim nie wiem kto z was kojarzy ciekawą informację z końca zeszłego roku? Otóż w Głuchołazach kilku pijaczków spożywało na ławce w parku denaturat. Wychwycił to miejski monitoring i interweniowała Straż Miejska. Strażnicy wypisali mandaty, jednakże pijący ich nie przyjęli. Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Prudniku na Opolszczyźnie, który odmówił ukarania mężczyzn za spożywanie w miejscu publicznym denaturatu, bo denaturat nie jest alkoholem spożywczym, a zatem panowie nie złamali ustawy o przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Trudno się z sądem nie zgodzić 🙂 Podobny problem już wystąpił w historii przynajmniej jeden raz, gdyż znalazłem na ten temat notkę prasową z 1909 r. dotyczącą picia denaturatu przez Australijczyków, oczywiście Anglicy wiedzieli jak sprawę załatwić.
notka z 1909 r.
Jak wiadomo do denaturatu dodawane są środki chemiczne mające na celu: obrzydzać jego smak i zapach oraz wywoływać odruch wymiotny tak by nie dało się go pić. To, że trudno go wypić nie znaczy, że środki chemiczne dodawane do denaturatu są śmiertelne. Na początku tak było ale od czasów II RP i za komuny nie można było dodawać do denaturatu trucizn, sam denaturat produkowały też Polmosy, więc jego wypicie, było straszliwym doświadczeniem ale nie zabójczym. Obecnie zdaje się, że UE dopuszcza skażanie denaturatu metanolem, który jak wiadomo jest zabójczą trucizną. Również sam Denaturat jako produkt nieakcyzowy zaczęły produkować małe firemki, które dodają do niego co popadnie – kliknij TUTAJ. Można więc stwierdzić, że markowego denaturatu już nie ma i jego wypicie obecnie może się wiązać ze śmiercią lub kalectwem.
Poniżej część artykuł Andrzeja Pilipiuka. Notki prasowe pochodzą z Kurjera Wileńskiego z 1910 i 1911 r.
KRÓTKA HISTORIA WARSZAWSKIEGO DENATURATU
Spirytus skażony metanolem lub eterem w przeciwieństwie do obecnie doskonale nam znanego denaturatu od spirytusu czystego nie różnił się początkowo ani kolorem ani zapachem. W okresie przed pierwszą wojną światową zdarzają się przypadki ciężkich, niekiedy śmiertelnych, zatruć spirytusem skażonym, zakupionym pokątnie jako prawdziwy, oraz produkowanymi na jego bazie wódkami. Ofiarą pomysłowych producentów padali przede wszystkim ludzie wywodzący się z najniższych warstw społecznych, bądź z marginesu przestępczego, a niekiedy także rosyjscy żołnierze. (w truciu tych ostatnich skażonym spirytusem dopatrywać się możemy pewnych znamion patriotyzmu).
Sytuacja zmienia się dość dramatycznie z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej. Konflikt zbrojny między Cesarstwem Rosyjskim a Prusami i Austrią odciął Warszawę od podstawowych źródeł energii: węgla (importowanego ze Śląska i Nadrenii), oraz nafty wydobywanej na Podkarpaciu. Rząd rosyjski widząc ciężką sytuację mieszkańców Królestwa Polskiego podjął działania osłonowe. Do Warszawy docierać zaczął węgiel ukraiński z zagłębia donieckiego, oraz nafta z Baku. Wojna i zrozumiałe w tym przypadku problemy transportowe sprawiły, że dostawy te były nieregularne i zawsze niewystarczające. Na Pradze grasowały gangi kradnące na opał drewniane płoty. Elektrownie dostarczające prądu do oświetlenia domów i ulic z braku węgla pracowały znacznie słabiej. Tymczasem zbliżała się ciężka zima 1914/1915. Wobec coraz gorszej sytuacji podjęto decyzję zabezpieczenia ludności w opał płynny – spirytus skażony, nadający się zarówno do oświetlenia zamiast nafty jak i do celów opałowych. Cena dwudziestolitrowego wiadra wynosiła około rubla – czyli dniówkę wykwalifikowanego robotnika. Oczywiście niektóre jednostki jak gdyby nie zrozumiały, że alkohol ten przeznaczony jest wyłącznie do celów oświetleniowo grzewczych… Kurier Warszawski odnotowuje pierwsze zatrucia w październiku 1914 roku, wkrótce po wprowadzeniu skażonego spirytusu na rynek. W listopadzie opisy zatruć goszczą już w co drugim – co trzecim numerze gazety. Mimo przestróg przed kupowaniem alkoholu z podejrzanych źródeł liczba zatruć rośnie. Jednocześnie pojawia się nowa kategoria – „zamachy samobójcze” z użyciem skażonego spirytusu. Nadal częstymi ofiarami są żołnierze stacjonujący na terenie Warszawy. Udaje się też schwytać kilkoro trucicieli.
W początkach grudnia Kurier Warszawski wprowadza do powszechnego użycia nowe słowo – denaturat – na oznaczenie skażonego spirytusu. Przez całą pierwszą połowę tego miesiąca obie nazwy funkcjonują jednocześnie „uległ śmiertelnemu zatruciu denaturatem (spirytusem skażonym)”. Nowa nazwa jak widać nie przyjęła się jeszcze powszechnie. Szczytową falę zatruć reporterzy odnotowali między świętami a nowym rokiem, przy czyn zaraz po świętach w rubryce „wieści z miasta” pojawia się podrubryka opatrzona tytułem „Denaturatem!”. Liczba przypadków opisanych w każdym numerze dochodzi do czterech – pięciu. Jednocześnie wpada kilka punktów uzdatniania „jagodzianki”, która nadal kolorem nie różni się od normalnego spirytusu. Kurier Warszawski opisuje skonfiskowane przez policję pomysłowe urządzenie destylacyjne zbudowane na bazie… samowara. Oczywiście produkt w ten sposób przedestylowany pozostawał nadal trujący. Wraz z nasilającymi się kontrolami truciciele zaczynają stosować subtelniejsze metody dystrybucji. Wódkę można kupować na szklanki w bramach i zaułkach. W styczniu i w lutym wprowadza się znaczenie spirytusu skażonego za pomocą fuksyny. Produkt nabrał miłego różowego koloru, mimo to nadal był dość masowo spożywany. Spożycie denaturatu spadło nieco wiosną 1915-go roku, a potem wkroczyli Niemcy i zrobili z tym „Ordnung”. Kolejną falę masowych zatruć notuje się podczas drugiej wojny światowej. Trudności paliwowe nękające Trzecią Rzeszę zmusiły okupanta do stosowania alternatywnych paliw samochodowych – gazu i spirytusu metylowego. Jak możemy się domyślać nie całe paliwo trafiało do baków… W czasach komunistycznych wraz z poważnym wzrostem cen wódki denaturat staje się poważnym konkurentem wszelakiej maści „samogonów”.
Co do okresu dwudziestolecia międzywojennego znalazłem ciekawy fragment dotyczący folkloru Hucułów, zamieszkujących w II RP Rzeczpospolitą: Cóż jeszcze z owego folkloru? Ano dowiedziałem się, co to jest „tłoka” i co „smerekiłka”. Gdy gospodarz tubylczy urządza uroczyste zakończenie młocki czy sianokosów, zaprasza robotników na „tłokę”. Tłoka – od słowa tłoczyć się, to znaczy, że wówczas sto pięćdziesiąt par tańczy w jednej małej Izdebce. Normalnie Hucuł pije wódkę własnego, lecz uczciwego wyrobu, to jest denaturat filtrowany przez węgiel, chleb razowy lub przez ziemniaki. Ale na tłokę trzeba przygotować coś lepszego. Musi być smerekiłka. Przefiltrowany denaturat, przepuszczony dla nabrania zapachu przez igliwie smereczyny (stąd smerekiłka), plus dużo barszczu, żeby było kolorowe, plus papryka, żeby – mimo rozpuszczenia barszczem – piekło w gębie. Gdy wrócę do Warszawy muszę przyjaciołom urządzić tłokę ze smerekiłką, przyczem odczytam studjum porównawcze: Tłoka i smerekiłka – prototypem dancingu i koktajlu. Muszę tylko się dowiedzieć czy za filtrowanie denaturatu nie zamykają w pace.
Dla wyjaśnienia znalazłem, że smereczyna to regionalnie świerk.
Poniżej jeszcze kilka przykładów etykietek z Polmosu.
(3165)
Leave a Reply