Witam,
Dzisiaj proponuję zapoznać się z pierwszą częścią odczytu (będą trzy) wygłoszonego przez Mariana Kiwerskiego na temat „Piwo angielskie w Polsce”. Początek jest raczej generalnie o historii piwa w Polsce – piwo angielskie wkracza później.
Jako ilustracji do wpisu użyłem powojennych etykietek z polskich porterów.
PIWO ANGIELSKIE W POLSCE
(Odczyt wygłoszony w Kole Chemików przy Stowarzyszeniu Techników Polskich w Warszawie, 7.X.1936 r.)
W najstarszych zabytkach piśmiennictwa naszego, na kartach kronik dawnych, zapisano ku pamięci potomnych zwyczaje i obyczaje Polski najdawniejszej na podstawie podań i legend ludowych, jedynego wówczas materiału dziejowego, który w przyszłości dopiero znajduje potwierdzenie w pracach oraz badaniach archeologów, w rozkopanych kurhanach mogilnych i szczątkach osiedli przedhistorycznych.
Według najstarszych pomników dziejopisarstwa naszego, piwo w Polsce znano i ceniono już w czasach prapiastowskich. Z tych przedświtów dziejowych wychyla się ku nam najstarsza, najwybitniejsza i najpopularniejsza z naszych legend historycznych, cudna baśń o Piaście. Czytamy więc w kronice Galla, że pod ubogą strzechą Piasta skrzętnie przechowywano dawne legendy i podania o ojców zwyczaju i obyczaju, a uprawiając jak oni, wydartą puszczy ziemię, z płodów rolnictwa pierwotnego wytwarzano, według zasad tradycją przekazanych, najdawniejszy swój napój zbożowy – piwo. „Mam ci ja naczyńko warzonego piwa, com go przysposobił na postrzyżyny swego jedynaka”, mówi Piast, częstując pielgrzymów. I oto, według słów baśni najdawniejszej, za sprawą gości nadziemskich, podczas uczty postrzyżynowej dzbany piwa same się napełniały, nastąpiło cudowne rozmnożenie, jak w Kanie Galilejskiej, lecz nie wina biblijnego, które znacznie później w Polsce się ukazało, a prapiastowskiego napoju codziennego wszystkich warstw ludności – piwa.
Jak pięknie mówi o popularności piwa w dawnej Polsce wytworny pisarz, prawdziwy artysta w odtwarzaniu epok i ludzi minionych, niezrównany szperacz archiwalny i historyk kultury – Stanisław Wasylewski: „Napój ten był najstarszym i nieodstępnym towarzyszem Polaka. Trunek codzienny wszystkich warstw społecznych, zarówno magnata, jak szlachcica, chudopachołka, czy ciury. Tak nieodstępny jak koń lub serpentyna. Więcej nawet – napój tak codzień potrzebny do życia, jak mleko, czy chleb”.
Od polewki piwa z grzankami dzień się rozpoczynał, na kufelku piwa do poduszki kończył. Piwo było artykułem najpierwszej potrzeby i zarazem ozdobą najwymyślniejszych stołów. Trunek nieodzowny w zdrowiu i chorobie, w pokoju i potrzebie rycerskiej, przy pługu i przy szabli, na weselu, chrzcinach i stypie. Piwnicą, a nie miodnicą lub winnicą, nazywano sklep służący na przechowywanie środków żywności. Potrzeba piwa tak silnie wkorzeniła się w życie społeczeństwa – szlachty, mieszczaństwa i chłopów, że wprost niesposób wyobrazić sobie dawnych czasów bez cerevizji.
„Nic nadeń lepszego do pokrzepienia duszy” – pisze Jan Długosz o naszym piwie, w ogóle – „jest ono nietylko rozkoszą mieszkańców, lecz i cudzoziemców, więcej niż w innych krajach zachwyca swym smakiem wybornym!”. Ojcu dziejopisarstwa przyklaskują najpierwsi i najmędrsi w narodzie. Opinie ich są najlepszą reklamą jakości dawnego piwa. Zachwyca się nim nie tylko mało wybredny, od świtu do nocy je żłopiący, Mikołaj Rej, chwali je i wytworny książę Parnasu, Jan Kochanowski, a gdy po wiekach Adam Mickiewicz znajdzie się na emigracji w tawernie paryskiej, wzdychać będą wraz z J. B. Zaleskim, „że jednak piwo polskie jest lepsze!”.
Nie ustawała Rzeczpospolita w wysiłkach, aby uzyskać jak najlepszą jakość dla swych warów piwa. Rozwinął się z czasem rozgałęziony szeroko przemysł browarniczy w miastach, zawrzało bujne życie w cechach piwowarskich, a Konstytucje sejmowe ujmowały produkcję w karby nie zawsze przestrzeganych ustaw. Piwo stało się ważnym współczynnikiem rodzimej organizacji społecznej, jednym z ważnych wytworów naszej pracy.
Jakież były piwa polskie w epoce gdy piwo angielskie po raz pierwszy się u nas zjawia i rozpowszechnia tak nadmiernie? Zastanawiają się nad tym wybitni dziejopisowie naszej kultury, dawniej i obecnie. Z nich prof. Brückner i prof. Bystroń, mówiąc o wielkiej rozmaitości gatunków ówczesnego piwa krajowego, aby dać najwyższe pojęcie obyczajowości, cytują liczne wyjątki ze skarbca poetyckiego Polski, ze złotej przędzy artystów wiązanego słowa, przytaczając przede wszystkim dłuższą systematykę piw polskich, zamieszczaną w „Wirydarzu” Jakuba Trembeckiego:
„ … W naszem państwie znajdziesz piwa różne,
Klarowne i wystałe. Najdziesz tu Leszczyńskie, –
Łagodne, z gęstą pianą, obaczysz Brzezińskie, –
Albo Łowickie, co więc chłopom gębę krzywi,
Albo Wareckie, którem Warszawa się żywi.
Ujskie, i to przyjemne, gdy nie przepalone, –
Wielickie niemniej sławne, które gardła słone
Swą wdzięczną treścią chłodzi. Nie gań Żółkiewskiego,
We Lwowie będąc, miej się do Jezuickiego.
Zielone Biłgorajskie jak lipiec się pije,
A w głowie jako wino wianeczkiem się wije.
Na Międzyrzeckie każdy podróżny się kasze,
Podpiwszy niem, jeszcze go weźmie do flasze.
Kolno też, iż graniczy tuż obok z Prusami,
O lepszą swoim piwem z ich idzie „Bierami”,
l wdzięczną łuną krasi pijących jagody,
A równą miarą daje ciepła i ochłody.
Kiedyć się też Prusami zdarzy kiedy jechać
Świętych Siekierek piwa nie słusznie poniechać.
A kiedy zaś do Gdańska popłyniesz z szkutami,
Zażyjże „Dubelbieru”, z pany Gdańszczanami.
Tylżyńskie i łagodne, wraz mocne piwo,
Za specjał go bierze do Żmudzi co żywo.
Litwa w Kownie, w Poswolu piwa wychwalają,
A z Bauska zasię „bierów” tęgich zasięgają.
Ciż, kiedy towarami w Rydze więc handlują,
To ich kupcy u siebie „Mumą” utraktują…”
Nie jest to naturalnie rejestr zupełny już właściciel rękopisu dodał w odnośniku: „jeszcze zapomniał piw różnych, jak: Jeżewskie, Białobrzeskie, Wągrowieckie, Końskowolskie, Sierpeckie, Kościerskie, Lidzbarskie”, a z innych źródeł można by jeszcze sporo rodzajów dołożyć, jak wspomniany u Kochanowskiego „lelowski nektar”, u Potockiego piwa smolińskie, wadowickie, drzewieckie i wiele, wiele innych.
Kitowicz wymienia cenniejsze piwa wieku XVIII-go: w okolicach Warszawy pito Łowieckie, w Lublinie – Wąchockie, w Poznańskiem i Kaliskiem – Grodziskie, w Warmii – Eleborskie, znane też w Warszawie pod nazwą „Czarnego”. Musiały to być piwa najrozmaitsze pod względem smaku i wartości, gdyż spotyka się w słowie drukowanym i pisanym przesadne nieraz pochwały, nie rzadko też i jaki koncept na ich temat, ale zapewne więcej tu regionalnego patriotyzmu, aniżeli obiektywnego wartościowania.
Chwalono powszechnie piwo Wareckie z Warki na Mazowszu. Pisze o nim Werdum, że lubiane jest w całej Polsce z powodu czystego smaku i jasnego koloru – zaznacza jednak, że tylko przez tych, którzy nie gustują w mocnym piwie.
Według Kołaczkowskiego, o piwie wyrabianym w Warszawie, znajdujemy wzmiankę w kronikach jeszcze z pierwszej połowy XV-go wieku, że z 2-ch korcy pszenicy i 10 korcy jęczmienia, robiono tam war piwa, a beczka jego powinna była mieć 36 garncy – zaś szynkarki fałszujące to piwo, miały kary płacić. W tych czasach wyśmiewano w Polsce zamiłowanie Mazurów do swego Wareckiego piwa tak wielkie, że aż wysłali posłów do Rzymu z prośbą, aby pozwolono księżom na Mazowszu używać piwa do mszy świętej. Że piwo to mogłoby zastępować wino mszalne, stwierdza w swych pamiętnikach z roku 1656 wysłannik papieża Klemensa VIII do Polski, Henryk Gaetano. Zdaniem jego piwo Wareckie „było wyborne, białawe, szczypiące, z koloru i smaku do wina podobne”.
Najwięcej jednak spopularyzowała i rozsławiła polskie piwo Wareckie anegdota, cytowana m. i. przez Kołaczkowskiego, Wasylewskiego i prof. Bystronia o przygodzie nuncjusza Saluzzo. Dostojnik ten podczas pobytu swego w naszym kraju niezmiernie zasmakował w piwie Wareckim – nawet wyjeżdżając do Rzymu zabrał ze sobą spory zapas tego nektaru, lecz że wszystko dobre na świecie szybko się kończy, więc i wyczerpały się niedługo beczułki smacznego piwa. Po jakimś czasie zdarzyło się, że Nuncjusz zachorował śmiertelnie na wrzód w gardle, który go tak dusił, że otoczenie zaczęło odmawiać modlitwy za konających. Podczas litanii chory, którego dręczyła gorączka i pragnienie wielkie, westchnął nagle: „Piva di Varca! piva di Varca!”. Otaczający księża, sądząc, że nuncjusz wzywa jakiejś nieznanej świętej, którą sobie upodobał w czasie pobytu w Polsce, skwapliwie dodali w litanii chórem: „Sancta Piva di Varca, ora pro nobis!”, wzywając „Św. Pivy” na pomoc. Słysząc to chory, parsknął śmiechem, wrzód pękł i niebezpieczeństwo minęło.
O piwach Czerwonej Rusi pisał z regionalnym sentymentem Klonowicz w „Roxolanji”, chwaląc tamtejszy chmiel.
„… w tej sprawie biegli haliczanie
Ciągną z chmielu korzyści nielada:
Ich towar głośny, póki świata,
Kupią go wszędzie, kędy Bachus włada.”
Z piw wielkopolskich jedynie grodziskie piwo jasne, lekko musujące, do dziś dnia znane i uznane, cieszyło się i w dawnej Polsce powodzeniem. Pisze o nim w XVIII-tym wieku Kitowicz: „szlachcic, który nie miał w swoim domu piwa grodziskiego, poczytany był za mizeraka, albo za skąpca. Tej estymacji przyczynili mu wiele doktorowie, przyznając mu cnotę wód mineralnych – jest to piwo cienkie i smakowite, głowy nie zawracające”.
O piwie grodziskiem utrzymuje się między ludem okolicznym legenda, że za sprawą błogosławionego Bernarda z Wąbrzeźna wyschła w Grodzisku studnia cudownie napełniła się wodą – stało się to około roku 1600 – i od tego czasu piwo grodziskie słynąć zaczęło. W roku 1603, po śmierci błogosławionego patrona browaru, w ciągu lat kilkudziesięciu mieszkańcy Grodziska co roku z procesją do kościoła w Lubiniu chodzili i tam na grobie cudotwórcy składali w ofierze beczkę grodziskiego piwa.
Łukaszewicz zaś dowodzi, że sławne niegdyś piwa grodziskie i lwóweckie mieszkańcy tych miasteczek zawdzięczają Janowi Wolanowi, zarządcy dóbr Ostrorogów, dziedziców Lwówka i Grodziska w wieku XVI-ym, który założył tam browary. Piwowarnie lwóweckie z czasem upadły, grodziszczanie jednak nie zatracili dotychczas sposobu warzenia dobrego piwa, podanego im przez Jana Wolana.
Wśród tylu pochwal polskich piw dawnych, w arcydziełach pisarzy naszych nie brak i narzekań. Wacław Potocki np. zniesławił piwo wadowickie:
„Dwa grosze dają za garniec. Dam tyle
Drugie, bym nad nim nie marszczył niemile!”
Wyśmiewano powszechnie piwa mazowieckie. Ubogie Mazury chętnie pijały piwko, ale żądali go dużo i tanio, więc i musiało się to odbijać na jakości trunku. W piosnce popularnej o Mazurach uwieczniono piwo z Czerska, zowiąc go „złem piwskiem”, a niechętny Mazurom niestrudzony wierszopis Wacław Potocki piwu czerskiemu też koncept poświęca:
„Jest ci w Polsce bóg piwny, Piwoszem się zowie,
Ale go ułapili w Czersku Mazurowie.
Niechże się swoim szczycą, co im gęby krzywi!”
Ganiąc ówczesne polskie piwa, chwalą niektórzy sprowadzane w wielkiej ilości w wieku XVIII-tym piwa zagraniczne, a przede wszystkim:
„Angielskie „Ele”, co jak cukier szczery
I w zimnych dzbankach burzne „butelbiery”!”
W tym czasie najwięcej ciężkiego, drogiego piwa sprowadzono z Anglii. Angielskie „Ale” i „Porter”, znany już dobrze w całej Europie w wieku XVIII-ym za pośrednictwem Gdańska trafił i do naszego kraju. W zamian za polską pszenicę, drzewo masztowe, potaż i wełnę dostawaliśmy kosztowne angielskie piwo, bardzo u nas modne w XVIII-tym wieku, a magazyny „angielskie” w Warszawie sprzedawały porter w Londynie butelkowany.
Piwo z Anglii do Polski odbywało wtedy podróże długie i niebezpieczne. Ładowano je najpierw na okręty żaglowe, powoli płynące do Gdańska, tam przeładowywano na barki, które holowano długo i mozolnie w górę Wisły do Torunia, Płocka, Warszawy, aż do najdalszego Krakowa. Przewożenie piwa w głąb kraju drogą lądową jeszcze wolniej się odbywało na wielkich niezgrabnych wozach, ciągnionych przez liczne zaprzęgi koni i wołów, po bardzo złych drogach ówczesnych, prawie bezdrożach.
Rzecz naturalna, że w tych czasach nie myślano nawet o jakimkolwiek zabezpieczeniu piwa przed zepsuciem podczas tak długiej i niebezpiecznej dla tego napoju podróży. Przewożenie więc piwa w lecie było niemożliwe z powodu gorąca, w zimie z powodu mrozu, który rozsadzał beczki i butelki – jedynie niektóre miesiące wiosenne lub jesienne sprzyjały transportom piwnym. A jednak piwa angielskie trafiały wtedy do różnych miejscowości Polski i pomimo nieproporcjonalnej w stosunku do piw miejscowych drożyzny, wypijano je w wielkich ilościach.
Modne w wieku XVIII-ym w Polsce piwa angielskie, „będące w guście”, jak opisuje ks. Kitowicz, sprzedawano u nas bardzo drogo. Czytamy o tym w tomie drugim „Opisu obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III”: „Na redutach piwo krajowe nie było w modzie, oznaczało wieśniaka ktoby go żądał. Piwa angielskiego butelka kwartowa kosztowała 4 tynfy (około 4 zł)”. Była to cena wysoka, gdyż w tym czasie, jak wykazują „Rachunki królewskie” w Archiwum Głównym w Warszawie z roku 1767, kosztowała beczka piwa: wilanowskiego od 13 do 15 zł, z browaru królewskiego w Warszawie od 8 do 12 zł, z browaru królewskiego na Golędzinowie (pod Warszawą) – 6 zł.
„W wieku XVII, oprócz piwa, które wyrabiali mieszczanie warszawscy, znane było w stolicy także piwo „szlacheckie”, warzone przez ubogą szlachtę na Grzybowie, Muranowie i Kłopockiem. Piwo to, „prowadząc na wózkach jednokonnych w małych beczkach, po 4 i 5 złotych polskich szlachta po domach sprzedawała”, jak o tym wspomina Juljan Kołaczkowski w swych „Wiadomościach”. A piwa łowickie, gielniowskie, wąchockie, które estymacją swoją zatracały jeszcze taniej sprzedawano.
Pomimo tej drożyzny niewspółmiernej piwa angielskiego, nie tylko w Warszawie, ale także w Krakowskiem i Sandomierskiem, według ks. Kitowicza, „żadne piwo, wyjąwszy prawdziwe angielskie nie było w szacunku”.
Przyczyn takiej wziętości piwa angielskiego w Polsce próżno byłoby szukać na kartach dzieła ks. Kitowicza, jak również innych późniejszych dziejopisów polskiej kultury i obyczajów. Tajemnice „czarodziejskiej” angielskiej „sztuki piwowarskiej” odsłaniają cokolwiek dopiero prace fachowe piwowarów obcych i naszych. Wśród licznych opracowań i wykładów piwowarstwa z pierwszej połowy wieku XIX znajdujemy również wydawnictwa polskie i to w ilości dość pokaźnej. Pomiędzy rokiem 1800 a 1850 piszą po polsku o piwie i przemyśle piwowarskim: A. Piątkowski (1809), A. hr. Chodkiewicz (1811), Jakub Sroczyński (1821), Onufry Pietraszkiewicz (1833), Jan Dobrowolski (1833), Józef Bełza (1840), T. L. Koncewicz (1847), oraz wielu innych autorów mniejszych publikacji fachowych, drukowanych w ówczesnych wydawnictwach periodycznych, technologicznych i gospodarskich. Spolszczono też w tym okresie niektóre wybitniejsze dzieła technologiczne, wydane w języku niemieckim jak prof. Völker’a, Funke, Schmidta, dr. Otto i in.
Aleksander hr. Chodkiewicz, członek Warszawskiego Tow. Przyjaciół Nauk Królewskiego Tow. Gospodarczo-Rolniczego i Galwanicznego w swej „Nauce robienia piwa” wydanej w Warszawie w roku 1811, uzasadnia prawo słusznego pierwszeństwa Anglików w zakresie udoskonalenia sztuki piwowarskiej. Zdaniem licznych fachowców tej epoki pod względem wynalazczości technicznej, Anglia przoduje wszystkim narodom Europy.
W „Dokładnej nauce warzenia piwa” z r. 1830 opisuje Schmidt słodownie angielskie, których obszerność odpowiada wielkości olbrzymich browarów, gdzie podziwiać można machiny słód przerabiające, poruszane końmi, oszczędzające pracę czeladzi, gdyż „należy tylko nadawać machinie kierunek i słód dosypywać”.
Nowości w dziale suszarnictwa szeroko omawia w r. 1821 Jakub Sroczyński w książce pt. „Nowy Piwowar, czyli teoretyczno-praktyczna sztuka wyrabiania rozmaitych gatunków piwa angielskiego i sławniejszych trunków słodowych, tudzież niektórych nowowynalezionych rodzajów piwa w wielkich i małych ilościach”. Opisując sposoby suszenia słodu w słodowniach Polski ubolewa autor, że „rodzaj suszarni angielskich, w których nad piecami żelaznemi, do potrzeby rozgrzanymi, suszy się słód na włosiankach, utkanych z włosów końskich, u nas mało komu jest znany”.
Wykształcony piwowar polski z początku XIX wieku wyraża pogląd, że „postępowi przemysłu i użyciu pożytecznych wynalazków tysiączne i niezwalczone stawają w drodze przeszkody, a między temi nieprzełamane uprzedzenie nawyknienie i niejakie upodobanie w rzeczach przez naszych naddziadów używanych, są prawdziwymi taranami narodowej pomyślności. Np. sposób suszenia słodu w dymie, mimo wywołania jako szkodliwy, u nas w wielu miejscach na prowincji z jakąś predylekcją, jest używany. Dym nie sprzyja ani życiu roślinnemu, ani zwierzęcemu, ani żadnej regularnej fermentacji, Piwo z dymionego słodu robione jest koloru mętnie ciemnego, nigdy nie ustawa się do czystego koloru, ma zapach odrażający, smak w ustach niemiły, nigdy nie musuje pianą miałką i białą, a chociaż już skwaśnieje to i w dobry ocet zamienić się nie może. O ile więcej celom piwowarstwa odpowiadają suszarnie angielskie włościankowe, mające w izbie nad piecem poziome rusztowanie z prętów żelaznych w kształcie kraty, na które zrobiona z włosianek końskich płachta przypina się lub odpina”.
Gdy suszarnie niemieckie, holenderskie i polskie suszyły jeszcze słód ciepłem i dymem, suszarnie angielskie dokonywały tego zabiegu już samym tylko ogrzanym powietrzem.
Pierwsi mechanizując swe ręczne browary, byli też Anglicy pierwszymi wynalazcami urządzeń chłodniczych. Zaprowadzoną w browarze w Grudziądzu pierwszą „chłodnicę wężową” opisuje Schmidt, przyznając jej wielkie korzyści. Urządzenie tej chłodnicy składało się z rur miedzianych urządzonych w skrzyni drewnianej, a sam wynalazek był tylko lepszym zastosowaniem dawniejszego wynalazku angielskiego „staczania”, jak mówi Sroczyński, „piwa w głębokie studnie, skąd kilkakrotnie powtórzonym sztucznym w górę ciągnieniem piwo do potrzebnego stopnia chłodzono”.
Przegląd pożytecznych wynalazków angielskich uzupełniają nasi piwowarzy sprzed półtora wieku opisaniem „narzędzia do próby gęstości, czyli tłustości brzeczki”, nazwanego w ówczesnych browarach polskich „zacharometrem”, albo „cukromiarem”, dodając jednak, że „cukromiar” anglika Richardson’a był zbyt skomplikowany, a późniejszy cukromiar Hermbstaedt’a (niemiecki) – „prościejszy i na upowszechnienie zasługujący”… (część dalsza nastąpi)
Marjan Kiwerski
(1273)
Leave a Reply