”Winorośl szlachetna” – Kornel Makuszyński – 1934 r.

Witam,

   Dzisiaj na moim zapuszczonym blogu felieton Kornela Makuszyńskiego (tak to ten od Koziołka Matołka) dotyczący wina!

WINOROŚL SZLACHETNA – 1934 r.

   W dziennikarskiej ciżbie takich małych zdarzeń, jak zatarg o kolej wschodnio-chińską, sprawa wejścia Sowietów do Ligi narodów i południowo-amerykańskie zamęty, przepadła jedna z najbardziej epokowych wiadomości, którą jednak z czarnego morza druku wyłowili bystrem spojrzeniem: poeci, malarze, rzeźbiarze, wszelki lud wolny i wzniosły. Zapanował wśród nich gorączkowy niepokój, towarzyszący zawsze wielkim zdarzeniom. Co się stało? Oto przed otwarciem Targów Wschodnich w siedemkroć szlachetnym mieście Lwowie, ogłoszono, że zostanie na nich pokazane zdumionym i radośnie wytrzeszczonym oczom ludzkim – polskie wino, pochodzące z naddniestrzańskiej, wielkiej rozpadliny. Zapowiedziano, że pokażą tam cały tajemny proceder jego wytwarzania, od widoku prawdziwego winnego grona do napełniania butelki szlachetnym płynem i widoku rozjaśnionych, równie szlachetnem pożądaniem, ludzkich gęb. Nie wiem, czy dotrzymano obietnicy. We Lwowie zawsze dotrzymują obietnic. Raz jeden szewc na Łyczakowie zaprzysiągł uroczyście, że za swoją krzywdę wybije dwa zęby jednemu krawcowi; zapomniał o tem i żył z krawcem w wielkiej przyjaźni, lecz kiedy był bardzo chory i rozpamiętywał całe swoje życie, przypomniał sobie, zerwał się z łoża boleści i pobiegłszy do krawca, ostatnim tchem wybił mu te dwa zęby, poczem umarł spokojnie. Zapewne na Targach Wschodnich leje się złotą strugą polskie wino, a nikt nie chce oglądać ani maszyn, ani ponurych smarów, ani niewinnych płócien, lecz tłoczy się tam, gdzie tłoczą wino.

   Jest to wielkie zdarzenie. W Polsce wszystkiego jest w bród: kartofli, zboża, cukru, dzieci, wódki, weksli, adwokatów, ogórków, żydów, buraków, mięty, żebraków i innych rzeczy dorodnych i smakowitych, niema jedynie wina. Kiedyś musiało być, o czem świadczą rozmaite Winnice, Winniki i Winnegóry. Szlachcic żłopał na śniadanie winną polewkę, która musiała być djabelską jakąś miksturą, od której, jak powiada Zagłoba: – „wnętrzności rebelizowały”. Trudno przypuścić, aby polewkę tę przyrządzano z win szlachetnych, sprowadzanych od smagłych Węgrzynów; szkoda było dobrego wina na jakąś kwaśną lurę, robiono ją zapewne z „cienkuszów” i „dereszów” swojskiego chowu. I one jednak przepadły, bo albo słońce wychłódło, albo piwo i wódka, zalały winnice. Plebejusze zatłamsiły szlachetnego junaka, syna słońca. Od tego czasu dusza polska, szukająca, jak lew w pustyni, czego toż się napić, chodziła po świecie mroczna. Może słynna polska melancholja stąd pochodzi, że się zalewała miodem ciężkim, jadowitą wódką i obrzydliwem piwskiem, okraszonem, na swoją hańbę, krowim serem. (Dreszcz mnie przechodzi!). A kiedy i sławne miody spłynęły w niepamięć, zostały na placu te dwie rozpacze: wóda i piwo. Wtedy smutek ogarnął polską ziemię; serce nabrzmiało goryczą piwa, umysł zmącił się szaleństwem wódki. Za podszeptem czarnego czorta wódka stała się narodowym napojem, który straszliwe wyprawiał awantury; staliśmy się kłótliwi, zadzierżyści, obraźliwi i smętni. Jakże inaczej byłoby z winem! Wino – roztopione słońce, – jest bratem uśmiechu i radości. Ponieważ człowiek musi coś pić, niechże raczej pije napój słoneczny, niż piekielny. Francja, która wypija morze wina, okazała mimo to słoneczną jasność myśli.

   Nie wdawajmy się jednak w te sprawy, bo nie zamierzamy wieść wojny z tymi, co nawet wino przeklęli. Oni mają swoje racje, a wino ma swoje i będzie je miało aż do chwili, kiedy ostatni człowiek na świecie wypije ostatnią butelkę wina. Ja nie przestanę twierdzić, że gdybyśmy mieli wino, radośniej byłoby między nami. Mniej byłoby zakatrupionych w nocnych knajpach, w dramatach i powieściach, a może nawet zaczęlibyśmy śpiewać na smętnej równi mazowieckiej radosne pieśni, zamiast tej, która pachnie wódką na trzy mile: „Wiatr za szybami śmieje się, psiakrew, to życie takie złe!” – Życie nie byłoby złe, gdyby się napiło wina.

   Rodacy, pozbawieni wina, mroczni i kwaśni, czuli wielki jego brak i sprowadzali je ze słonecznych ziem. Ponieważ jest to kosztowny interes, rodacy wpadli dość szybko na pomysł, aby je rozmnażać w sposób cudowny: sprowadzali przeto jedną beczkę i dowcipnym sposobem czynili z niej trzy, swojska ta fabrykacja wina, stała się kunsztem przedziwnym i doprowadzona została do niebywałej wysokości. Już nie mogło na kartoflanej sieni zabraknąć wina. Powszechnie lubianą stała się wysoka marka „Chateau la Pompe”, – „Poloniae educata”. Naiwnych ludzi to zdumiewa, dlaczego wszystkie knajpy np. w Zakopanem, umieszczają się nad potokiem. Prosta rzecz. Kiedy w górach wzbiorą wiosenne wody, robią na dole „winobranie”. Po co ma taki chodzić po wodę do studni, kiedy woda sama do niego płynie? Tak przyrządzone wina są lekkie, rzeźwe i zdrowe, bo woda jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Buraki też. Szlachetny sok z buraków daje blademu winu tę barwę głęboko purpurową, która raduje oczy. Jeden wielki Francuz powiedział, że „pierwszą cnotą wina jest, aby było czerwone”. Dzieje się przeto wedle jego recepty. Chambertin nie krwawi się tak w miejscu swojego urodzenia, jak jego polski krewny, zaprawiony krwią naszego kochanego buraka. Burak to nie jest taki sobie zwyczajny bęcwał do barszczu; czerwień jego jest tak wspaniała, że kiedyś polskie wytworne damy malowały sobie nim lice i lice było podobne do wschodniej zorzy. Teraz, kiedy wymyślili jakiś smalec do malowania, burak „pracuje w winie” i znakomicie to czyni. Pomysł jest wyborny: zażądasz w knajpie najwyższej marki czerwonego wina, dają ci taki krwawy barszcz w butelce, a skoro zażądasz barszczu, wlewają ci do talerza najwyższej marki czerwone wino i dodają do tego wieprzowy ogon, abyś nie poznał, że to wino. Nikt jeszcze nigdy nie rozróżnił.

   Białe wina przyrządza się ze zgniłych jabłek i landrynek. Różne proporcje tych dwu składników tworzą różne gatunki białych win, inaczej, a zawsze świetnie nazwanych. Dla prawdziwych znawców dodaje się jeszcze do wina siarki, aby było złote i aby, radując serce, radowało też i zachwycone oko. Takie wina są bardzo kosztowne i podają w kryształowem szkle, wybornie oziębione w srebrzystym kubełku i w brudnym lodzie.

   Skądże wziąć tych win? Nie ulega wątpliwości, że znajdują się one w uczciwym stanie w uczciwych sklepach, ale nie wystarczyłoby tego na jedno dyplomatyczne przyjęcie, gdzie podają fałszywe uśmiechy w fałszywych mowach, ale prawdziwe wino w prawdziwych kryształach. Przemyślne Żydki dawno już spenetrowały, że robienie madery nie jest zbyt wielką sztuką. Urocza wyspa, na której w lecie jeżdżą na saniach, przez lat dziesięć nie urodzi tyle madery, ile jej w jednymi roku sprzyjającym, wytłoczą Żydki u nas.

   U nas wszystko umieją zrobić: kurczę z młodej wrony, kwiczoła z wróbla, fogosza z sandacza, złodzieja z uczciwego człowieka, masło z margaryny, cukier z piasku, sarnę z barana, bażanta z pachnącej dziko kury, – cóż łatwiejszego, jak zrobić z jakiegoś paskudztwa szampan najprzedniejszego gatunku? Przepis jest w prologu do „Makbeta”; wchodzi do tego jedna ropucha, zaczem: „język bluźniącego Żyda, koźla żółć, i ta się przyda, Turka nos i z Tatara brody włos”.

   „Hej, wino, wino, lepsze niż przedtem było!”.

   Jedno mnie tylko zaciekawia. Jest to wielką tajemnicą natury, że kiedy młode wino zakwita w swojej ojczyźnie, stare, śpiące daleko, po całym świecie, w butelkach zamknięte, dziwnie się burzy. Kiedy się burzy wino, które my mamy wypić? Czy wtedy, kiedy zakwitają… drożdże, czy landrynki, czy jabłonie, czy siarka, czy buraki, czy porzeczki? Powiedz, wino, gdzie rośnie twój macierzysty szczep? Powiedz, ty „extra dry madeiro”, powiedz nawet po żydowsku, bo po portugalsku nie umiesz…

   Żadne wino nie odpowie; nasze wina stateczne, rozważne, chytre i nie lubią zdradzać swoich mrocznych tajemnic. Milczą, jak truciciele, a okiem nie dojrzysz, co się dzieje we wnętrzu butelki, bo nasze butelki są dostojnie omszałe. Smaruje się je jakimś klejem i wsadza do komina, jeśli mają być „odwieczne”, oblepia pajęczyną, jeśli mają być w wieku średnim, albo osypuje piaskiem, jeśli idjota gość ma zapłacić za lat trzydzieści wieku. Takie to straszliwe rzeczy robią ludzie za szlachetnym napojem, tak bezczeszczą złotą, lub purpurową duszę wina, Nie wszyscy tak czynią, broń Boże! – ale są tacy, co powinni w mękach własne wypić wino. Jak opryszek, co porwanemu dziecku wyłamuje kości w stawach, tak czyni człowiek, co męczy szlachetne wino. Czasem ocet siedmiu złodziei jest słodkim i miłym napojem wobec wina, co przeszło przez katakumby piwnic. Takie wino nigdy się nie burzy, ale pewnie płacze krwawemi łzami z buraków i gryzie się w sercu, nadzianem wapnem, lub magnezją.

   Jakże nie krzyknąć z radości na wieść, że we Lwowie pokażą prawdziwe, uczciwe wino, sok ze szlachetnego grona, który pijał dobry Noe, miły patryjarcha? Będziemy mieli polskie wino, urodzone gdzieś kolo Zaleszczyk, gdzie ptak-słońce ma swoje gniazdo. Wylejemy wodę ognistą do rynsztoka i będziemy sączyli roztopione słońce z pucharów ze ślicznego polskiego szkła. O, co za wizja! Ludzie zamiast w knajpie strzelać do siebie, będą się do siebie uśmiechali. Nikt nie będzie czekał, spodełba patrząc, aż się inni zaczną bawić, tylko, jak Francuz, będzie się bawił sam. Nikt nie będzie bełkotał, tylko będzie śpiewał nadobne piosenki. Poeci padną sobie w objęcia, obejmą się serdecznym uściskiem członkowie Związku autorów dramatycznych i będą pisali cudowne sztuki, perlące się, jak szampan i takie pełne krwistych namiętności, jak czerwone wino. Książki będą podobne i radosne. Bohaterka już nie powie do zalanego bohatera: – „Znowu się schlałeś, jak świnia!”, bo młodem polskiem winem nie można się będzie upić. Poza tem już dawno zauważył wybornie rzymski poeta: – „Nec vivere carmina possunt, quae scribuntur aquae potoribus”, co w pięknym przekładzie brzmi:  – „Nie mogą żyć pieśni, które pisane są przez wodożłopców”, – a „wodożłopca”, należy rozumieć anachronistycznie, jako „wódożłopca”.

   Przedziwne staną się rzeczy i piękne staną się rzeczy. A wszystko zawdzięczać należy Lwowowi i Targom Wschodnim. Te lwowskie wschodnie handełesy, to mądry naród. Niech im patryjarcha Noe da szczęście w handlu za tę odrobinę polskiego wina. Nullum vinum nisi polonicum!

Kornel Makuszyński

(562)

No comments yet.

Leave a Reply