Witam,
Dzisiaj biogram ikony światowego gorzelnictwa dr Ludwika Galla. Wynalazł on m.in. dość wydajny destylator z elementami drewnianymi zwany potocznie „Gallem”, który był tańszy od konkurencyjnego „Pistoriusza”, a przez to popularny np. w Galicji. „Galle” były używane od lat 30-tych XIX do końca tego wieku, kiedy to zaczęto powszechnie modernizować gorzelnie i zastępować przestarzałe konstrukcje nowoczesnymi kolumnami destylacyjnymi różnych systemów.
Trzeba pamiętać, że w XIX w. w użyciu było wiele różnych konstrukcji, różnych systemów – czasem jednak konstrukcja była okresowo lepsza, ale po unowocześnieniu innej, ta druga zaczęła przodować. Należy także pamiętać, że lepsze i nowsze konstrukcje były też zazwyczaj droższe – a przez to ich zakup i eksploatacja wcale nie musiały się kalkulować. Będę starał się na blogu przedstawić najpopularniejsze systemy i ich rozwój. Zacznijmy zatem od „Galla”.
DR LUDWIK GALL – 1909 r.
Wspomnienia z zarania dzisiejszego rozwoju techniki gorzelniczej
Któż z czytelników odważyłby się powiedzieć, że nie wie, co to jest „Gall”? Niechby tylko zrobił minę zdziwioną na tę nazwę w gronie kolegów, a zobaczyłby, jakby zaraz spadły w ich oczach akcje jego znaczenia jako fachowca! Nawet najmłodszy z gorzelników nie mógłby się uchronić przed powątpiewaniem co do jego fachowości”, boć „Galle” jeszcze dotąd są dość rozpowszechnione. Gdy więc aparaty odpędowe, nazwane „Gallami” według ich wynalazcy, są każdemu gorzelnikowi znane, to chyba niewielu jeszcze znajdzie się pomiędzy czytelnikami takich, któryby wiedzieli coś bliższego o życiu tego znakomitego na swój czas technika gorzelniczego, nie mówiąc już o znaniu go osobiście. Ta bowiem generacja gorzelników, która go znała z czasów jego pobytu w Galicji zeszła już z pola.
Jest on młodszy od Pistoriusza, a rówieśnik profesorów uniwersytetu berlińskiego Hermbstädta i Lüdersdorfa (zięcia Pistoriusza), którzy, jak wiadomo, byli również sławnymi na swój czas chemikami, zajmującymi się technologią gorzelniczą, oraz znanego Ballinga, prof. politechniki w Pradze, którego uczniowie jeszcze pomiędzy nami żyją i w najlepszym zdrowiu wódkę pędzą i artykuły o gorzelnictwie pisują.
Ludwik Gall urodził się w Aldenhoven w Niemczech, w pięknej okolicy nad Renem. O początkach jego życia niewiele wiemy. Musiał jednak jako syn zamożnych rodziców otrzymać staranne wykształcenie i naukę uniwersytecką, bo w 20 roku życia ma już tytuł doktorski i znaczny majątek. Jest urzędnikiem.
Dom Ludwika Galla w Aldenhoven
Musiał to być też silny duch, a niespokojny, skoro już w r. 1819 widzimy emigrującego wraz z żoną i dziećmi do Ameryki, głównie celem opiekowania się emigrantami. Doświadczenia życiowe, jakie porobił z ówczesnymi wychodźcami, były bardzo smutne. Gdzie się ruszył, wszędzie go okpiwano, wszędzie wyzyskiwano jego entuzjazm dla dobrej sprawy tak, że rychło stracił cały majątek. Wraca też niebawem, bo już w r. 1821 do Europy. Powrót to był pełen przygód. Kilkakrotnie zagłada groziła okrętowi, pomiędzy innymi też spłonięcie na pełnym morzu. Pijana hałastra zasiadła do gry w karty przy otwartej baryłce spirytusu, a że było ciemno, to zapalono świeczkę, którą wetknięto w wydrążony ziemniak zamiast lichtarza i postawiono obok spirytusu. Walkę musiał z nimi stoczyć Gall, chcąc świecę zabrać i dopiero z trudem udało mu się niebezpieczeństwo usunąć. Ostatnią, najdotkliwszą przygodę doznał już prawie u brzegów Europy. W kanale La Manche został okręt uszkodzony podczas burzy, a pasażerowie, pomiędzy nimi Gall, musieli niewielkimi łodziami przeprawić się na ląd. Wtedy to stracił on bardzo cenny zbiór modeli najrozmaitszych aparatów i maszyn, zebrany po fabrykach i warsztatach amerykańskich.
Gall bowiem podczas swego tam pobytu nie próżnował w kierunku poznania wszystkiego, z czego by można ciągnąć korzyści. Zwiedzał najrozmaitsze zakłady przemysłowe i pilnie sporządzał rysunki i modele urządzeń tych warsztatów i fabryk. Ocalały z tego tylko rysunki, których zbiór oddał mu później wielkie usługi.
Pierwszą gorzelnię, jaką poznał w Ameryce była dość duża, jak na owe czasy, gorzelnia Pierponta w Brooklynie pod Nowym Jorkiem. Była to już „olbrzymia” fabryka, gdyż przerabiała po 100 bushli zboża dziennie (około 64 hektolitrów), i posiadała 3 kotły odpędowe. Jako coś nadzwyczajnego wskazano mu tam specjalne mieszadło Wittmera, którego nowość polegała na tym, że łańcuch mieszadła na dnie kotła, służący do odgartywania zacieru, aby się nie przypalił do blach ścian, był przyciskany do tych ścian za pomocą sprężyny. „Wynalazek” ten nie zaimponował Gallowi, zaimponowało mu tylko to, że wynalazca kazał sobie za pozwolenie używania tego patentowego mieszadła płaciś początkowo po 400 dolarów, a potem zawsze jeszcze sporo, bo 50 dolarów.
W owe czasy zarobił sobie był już tak Wittmer 80 000 dolarów. Jak z tego widzimy, musiało tam też być tych gorzelni bardzo wiele. Zwiedza ich też sporo nasz Gall i poznaje po raz pierwszy zastosowanie pary do odpędu alkoholu. Wtedy to bowiem odważni Amerykanie zaczęli ten sposób odpędu wprowadzać. Było to w owe czasy wielką nowością, coś tak, jak w naszych czasach zastosowanie czystych kultur do fermentacji.
Poznał on tam wtedy inną jeszcze rzecz „nadzwyczajną”. Pewien browar mianowicie, w Filadelfii, ustawił 18-konną maszynę parową do poruszania rozmaitych maszyn etc. Tego w Europie wówczas nie było, a i w Ameryce bodaj czy nie było to pierwsze zastosowanie motoru parowego w dziedzinie przemysłu fermentacyjnego.
Pobyt Galla w Ameryce zrobił z niego technika i to, jak się wkrótce okazało, wybitnego. Wprawdzie po powrocie widzimy go w r. 1823 na posadzie urzędniczej, mianowicie sekretarza obwodowego w Trewirze, lecz obok tego zajmuje on się już wybitnie pracami technologicznymi. Pisze pracę o grabarstwie, o przechowywaniu zboża, o wyrobie syropu i cukru z ziemniaków, o krochmalu itd.
Jeszcze przed swoim wyjazdem do Ameryki był Gall właścicielem gorzelni w Trewirze i od tego czasu datuje się jego specjalne zainteresowanie się tym przemysłem; wtedy już przemyśliwał nad rozmaitymi ulepszeniami w gorzelnictwie, lecz nie wprowadza ich w czyn. Czynnym na tym polu zaczyna być dopiero po powrocie do Europy.
Pierwszym jego wynalazkiem, z którym wystąpił przed szerszy ogół, było zastosowanie pary do sporządzania zacierów zamiast wody, jak to wówczas praktykowano. Stało się to w roku 1826. To naprowadziło go na myśl sporządzania zacierów znacznie gęstszych, aniżeli to było możliwe przy użyciu samej wody gorącej. Sposób gęstego zacierania trzymał Gall w ścisłej tajemnicy do roku 1832, oddając ją tylko swoim odbiorcom za pewną opłatą, lecz nie długo cieszył się dochodami z tego źródła. Tajemnica została zdradzona. Nieznany mu bliżej osobnik opisał ten sposób, a drukowaną broszurę o tym sprzedawał w opieczętowanych kopertach bardzo tanio, bo po 3 talary za sztukę. Nie wiele też był wart ten sposób, bo gdy przestał nęcić swoją tajemniczością, rychło o nim zapomniano. Polegał głównie na tym, że podczas zacierania dodawano roztwór potażu, albo mleka wapiennego, a oprócz tego także śrutowanego owsa i plewy. Do hołowicy dodawał wyciągu chmielowego lub z kory dębowej. Z tych wynalazków nie pozostało w obecnej technice gorzelniczej, jak wiadomo, ani śladu, inne jednak ulepszenie jego utrzymało się po dziś dzień; jest to zastosowanie w roku 1835 słodu zielonego, zamiast suchego, jak to do owego czasu w gorzelni robiono.
Dziś uważamy słód zielony w gorzelni za coś naturalnego, i gdyby nam ktoś kazał go wprzód suszyć, zanim go się użyje, to byśmy zrobili wielkie oczy. Po co suszyć i co najmniej tracić na robociźnie i na opale, jeżeli wszystko to, co jest w suchym słodzie, jest także w zielonym? Wtedy jednak stało się przeciwnie: zdziwiono się, gdy Gall nakazywał nie suszyć!
Ciekawie nieraz bywa umysł ludzki uprzedzony do czegoś, i tak konserwatywny, że niekiedy heroicznych wprost wysiłków potrzebuje, aby się ze swego zaślepienia otrząsnąć. Dowodem jest ten wynalazek Galla. On sam mówi o tym, co następuje: „Są nazwy, które oplatają umysł uprzedzeniem, a taką jest nazwa: słód. Któżby przy wymawianiu jej myślał o czym innym, aniżeli o wykiełkowanym i na powrót wysuszonym zbożu? Tak było też i ze mną, gdym wykonywał moje doświadczenia, a to moje zacieśnienie się w granicach powyższego pojęcia było tym trwalsze, że także Payen i Persoz (Uczeni, co pierwsi odkryli diastaz w słodzie przyp. red.) w swojej rozprawie o diastazie, jak też Dumas, który o tym zdawał sprawę Akademii paryskiej, objaśniają nazwę słód dodatkiem: wykiełkowany i wysuszony jęczmień. Że zboża wykiełkowanego nie trzeba suszyć przed jego użyciem, o ile go tylko można wczas zużyć, to stało mi się jasnym dopiero znacznie później. Bezpośrednie doświadczenia wykazały słuszność tego i pośpieszam podać mój sposób do wiadomości ogółu.”
Nie te i tym podobne wynalazki czysto chemicznej natury zrobiły Galla sławnym i znanym powszechnie w świecie gorzelniczym. Wynalazki te, nie wpadające w oko, rychło stają się tak powszechne, że uważa się je za coś tak naturalnego i zupełnie zapomina o człowieku, który to gdzieś kiedyś stosował pierwszy i innych tego stosowania nauczył. Inaczej ma się rzecz zazwyczaj z jakimś nowym przyrządem lub aparatem, okazałym, każdemu w oko wpadającym; imię wynalazcy pozostaje tu dłużej uwiecznione chociażby w ten sposób, że przyrząd lub maszyna przyjmuje wprost nazwę swego wynalazcy. Tak mamy „Szwarca”, mamy „Henzego” i mamy „Galla”. Znanym stał się Dr Ludwik Gall przez wynalezienie swego aparatu odpędowego i rozpowszechnienie go w całej Europie.
W czasie, gdy Gall został właścicielem gorzelni, odpędzano alkohol z zacierów lub wina na miedzianych aparatach destylacyjnych, ogrzewanych ogniem bezpośrednim. Miało to swoje rozliczne niedogodności, a największa pomiędzy innymi tę, że zużywano bardzo dużo materiału opałowego, mianowicie powszechnie wówczas używanego drewna.
Tę słabą stronę ówczesnego sposobu odpędzania alkoholu spostrzegł zaraz Gall jako świeżo upieczony właściciel gorzelni i skonstruował nowy aparat odpędowy. Wynalazek ten spoczywał jednak na razie z powodu wyjazdu Galla do Ameryki. Tam otrzymał atoli Gall silny impuls do ulepszania swego aparatu odpędowego, gdyż poznał w Ameryce bliżej zastosowanie pary do odpędu. jakkolwiek i w Europie używano już wówczas pary do odpędu, to jednak nie był ten sposób zbyt rozpowszechniony i dlatego Gallowi mniej znany.
Po powrocie do Europy ulepsza Gall swój aparat ciągle, a w końcu jest on tak doskonały, iż uważa go za godny opatentowania. Uzyskuje też na niego patent pruski w roku 1829, a w r. 1834 uzyskuje przedłużenie patentu do r. 1840, pod warunkiem, że „wykaże, że są dobre i praktyczne”. Tak samo otrzymuje patenty na Austrię, Bawarię i Wirtembergię. Opis tego aparatu ogłasza w r. 1831 w osobnej broszurce; zwał go „nadreńskim, parowym aparatem odpędowym”.
Aparat ten okazywał bardzo wiele korzyści przed innymi: budowano go z drewna, mógł być więc tańszy, potrzebował mało pary i dawał od razu spirytus silny.
1836 r. Rycina z opisem przedstawiająca którąś wersję aparatu Galla
Pomimo zalet tego aparatu nie łatwo on sobie torował drogę w praktyce. Spotkał się też z zażartą opozycją. Głównymi przeciwnikami byli przede wszystkim kotlarze, którzy na budowie takich aparatów drewnianych nie mogli wiele zarobić. Przeciwnikami jego byli, zdaje się, także i uczeni ludzie, którzy popierali „swego” Pistorjusza. Do nich to odnosi się ustęp w broszurce Galla, w której mówi, że „różni obskuranci w Berlinie podali sobie ręce, aby uniemożliwić tam puszczenie w ruch aparatu jego systemu”.
„Obskuranci” ci byli widocznie możni, bo uzyskali to, że rząd pruski niebawem po przedłużeniu Gallowi patentu, patent ten zupełnie zniósł. Równocześnie wydano polecenie władzom skarbowym, aby robiła trudności fiskalne w uzyciu tego aparatu. Kto przeto nie chciał się narazić na szykany fiskalne, ten wyrzucał „Galla” ze swej gorzelni i ustawiał na nowo „Pistoriusza”.
Gall, który dotąd mieszkał nad Renem, przenosi się na Śląsk, aby być bliżej terenu działania, gdyż tak wschodnie prowincje pruskie jak i austriackie posiadają i więcej i większe gorzelnie, aniżeli te, jakie istnieją na zachodzie. Na Śląsku zyskuje w hrabim Pücklerze możnego protektora. Hrabia Pückler posiadał też dobra w Galicji i tak dostaje się Gall pierwszy raz do naszego kraju.
Zaraz po przesiedleniu się na Śląsk zaczęły interesy Galla iść dobrze, gdyż na początku roku 1834 dostał tam zamówienia na 37 aparatów, lecz zniesienie patentu w tym samym roku przyprawiło go o wielkie szkody. Właściciele nie chcieli mu za aparaty płacić „bo patent był zniesiony”. Wtrąciło to Galla w mnóstwo procesów.
Prawdziwe żniwo miał Gall natomiast w Galicji. W owych czasach liczono u nas gorzelnie na tysiące. Było pomiędzy nimi, co prawda, dużo małych, lecz były też olbrzymie, o jakich dziś z powodu ustawy marzyć nie można, i w nich to zaczął Gall ustawiać swoje aparaty. „Niezmęczenie, w dzień pracując, a w nocy odbywając podróże, z miejscowości do miejscowości”, jak sam, o tym pisze, jeździ Gall od kotlarza do kotlarza, aby pouczać i pilnować wykonania swoich aparatów, od gorzelni do gorzelni, aby nadzorować ich należyte ustawienie.
Powodzi mu się dobrze, lecz jest zbyt łatwowierny i doznaje wskutek tego nowego niepowodzenia, które go przybija. We Wrocławiu, gdzie mieszkał stale i gdzie miał swoje biuro, przyjął wspólnika do interesu. Wspólnik był niesumienny, gdyż zabrał kasę wspólną i uciekł. Gall został zupełnie bez środków. Wraca też na powrót na zachód i agituje tam za założeniem „Stacji doświadczalnej i uczelni dla przemysłu rolniczego”, które chce założyć na Śląsku. Lecz projekt ten upada wkrótce wobec apatii kół rolniczych. Wtedy przenosi się rozgoryczony Gall na Węgry. Stało się to w r. 1836.
Zapoznaje się tu z baronem Ghillanyim w Serednye i ten dostarcza mu środków do założenia w jego posiadłości fabryki aparatów odpędowych. Zaczął tu budować aparaty z miedzi. Idzie mu dobrze, bo do r. 1843 ustawił na Węgrzech 81 aparatów, a to 63 sam, a 18 przez innych kotlarzy. Zyskują one sobie teraz coraz większą wziętość. Zbywa on je do Galicji, do Rosji i do Niemiec. Technologowie wyrażają się o nich z coraz to większym uznaniem, a pierwszorzędny na owe czasy technolog, wyrocznia w sprawach gorzelnianych, prof. Balling z Pragi mówi o tych aparatach, że „są najdoskonalszymi pomiędzy dotąd znanymi aparatami tego rodzaju”. Gdy baron Ghillanyi umarł, wstąpił Gall do służby barona Eötvösa, jako generalny inspektor wszystkich jego fabryk (głównie gorzelni i browarów). Zajmuje się dalej wynalazkami i jest bardzo czynny na polu publicystyki technicznej. Byłby też może dokonał spokojnie żywota na Węgrzech, gdyby tam nie wybuchła była rewolucja.
Dnia 4 lipca 1849 r. musi Gall wraz z innymi Niemcami, podejrzanymi o „czarno-żółte” sympatie, opuścić Budapeszt. Tak wraca Gall nad Ren do Trewiru bez majątku, tylko zasobny w doświadczenie życiowe i wiedze fachową na polu przemysłu fermentacyjnego. Gorzelnictwem zajmuje się już mniej, przerzucił się bowiem na pole w tamtej okolicy zupełnie naturalne, do wyrobu win. I tu jego niepospolity umysł święci triumfy. Na podstawie swoich znajomości chemicznych poucza Gall właścicieli winnic, jak mają z lichych win w latach niekorzystnych robić wino dobre, uczy ich tzw. „gallizowania” win gorszych. Do tego polepszenia win używa Gall cukru gronowego, otrzymywanego sztucznie z mączki kartoflanej i to go wprowadza w nową dziedzinę przemysłu rolniczego, w krochmalnictwo i fabrykację cukru krochmalowego. Wyrób cukru gronowego z ziemniaków wzrósł wskutek tego niepomiernie, ta gałąź rolniczego przemysłu podniosła się znacznie.
Nie szczędzono Gallowi zarzutów i z powodu tego wynalazku „poprawiania win”. Nie ulega bowiem wątpliwości, że to racjonalne poprawienie wina pobudziło rozmaitych „chemików” do takiego „poprawiania”, że nie „poprawiano” wina, lecz „zaprawiano” wodę rozmaitymi ciałami tak, że stawało się niby winem. Mówiono przeto, że Gall pokazał drogę fałszerzom.
Zarzuty te jednak były, oczywiście, niesłuszne i wielu sławnych chemików ujęło się zza Gallem, pomiędzy innymi Liebig. Pomimo to musiał Gall walczyć z swoimi przeciwnikami i walczył też piórem zajadle; niekiedy używał takich zwrotów i wyrażeń, że broszurki jego można by nazwać pamfletami. Trzeba jednak przyznać, że zawsze racja była po jego stronie. Tak odgryzając się w prawo i lewo osiągnął Gall wiek poważny, bo 72 lat, gdyż umarł 31 stycznia 1863 r. w Trewirze, mieście, w którym najdłużej działał i gdzie się pierwszy raz zetknął praktycznie z gorzelnictwem.
(558)
Leave a Reply