Witam,
Czasem znajduje jakąś notkę czy fragment w artykule dotyczący lub mający związek z alkoholem. Fragmenty te jako ciekawostki są mniej lub bardziej interesujące. Postanowiłem, że jak coś w tym stylu będę dawał na bloga to cykl nazwę „Opowieści dziwnej treści”. W tym przypadku mamy historyjkę z 1959 r.
KONKURENCI MONOPOLU
Zaproszono nas do wsi N. na okolicznościową libację. Gościnna gospodyni nagotowała jaj, nasmarowała skwarek, zniknęła na chwilę w piwniczce i wróciła z flaszką po denaturacie. Bimber cuchnął na kilometr, ale posterunek milicyjny był o dwa. Gospodyni sprytnie sprowokowała: „Wyście z miasta, to pewnie macie delikatne gardła”. W imię miejskiej godności wychyliliśmy do dna. Nie było to nawet takie złe.
– Własnej roboty, z cukru stwierdziła nie bez dumy.
– Słyszeliśmy, że teraz srogo za to karzą…
– Czasem karzą, czasem nagradzają – oświadczyła tajemniczo, a widząc zaciekawienie, dalejże opowiadać:
– Po drugiej stronie lasu jeden gospodarz gorzałkę pędził w lesie. Któregoś ranka wyszedł, bo zacier w beczkach zostawił by sfermentował i już skraju lasu dochodził, gdy nagle stanął jak słup soli: pod krzakiem leżały dwa wilki. Zrazu zaczął uciekać, ale zdumiony, że nic go nie goni obrócił się i widzi: wilki cięgiem leżą. „Pewnie zabity” – pomyślał i podszedł bliżej. Gdy się nachylił, żeby ścierwa zawlec do chaty, aż go odrzuciło. Wilki były cieple. Jak nie na zdechlaki a z pysków zionęło bimbrem. Domyślił się wszystkiego: leżały psubraty pijaniusieńkie.
Wilki uwiązał i za ogony przytargał do chlewika, a potem poszedł zameldować gdzie należy, bo od jednego wilka tysiąc złotych płacą. Przyszli, żeby sprawdzić i dziwują się, jak prosty chłop dwa żywe wilki przywlókł? — „Wnyki?” – pytają, a on nic. „Dół?“, a on nic. Pytali go i pytali a on nic nie powiedział, tylko że ma taki nowy sposób na wilki, ale go nie wyjawi…
Jedni gęby rozdziawiali ze zdumienia, drudzy rzecz traktowali ze sceptycyzmem. Rozmowa zakończyła się konkluzją, że chłopa nie odegna od picia śrubowaniem, ceną wódki, bo będzie pędził bimber.
Gdy potem bawiliśmy parę dni w tych stronach, a wszędzie obficie raczono alkoholem własnego wyrobu, zaczęliśmy wątpić w prawdziwość statystyk, mówiących o spadku spożycia alkoholu.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że dawniej do tej wsi raz na miesiąc przyjeżdżało kino, ale od zeszłego roku przestało. Dzikie pola kulturalne bez radia, książki i gazety rozciągają się o kilkadziesiąt km od stolicy, w której już uszy puchną od odmiennego we wszystkich przypadkach „upowszechnienia”.
Leszek Kołodziejczyk
Zdjęcie tytułowe LINK.
W nawiązaniu do bimbru poniżej jeszcze 3 notki prasowe z: 1942 r., 1946 r. i 1949 r.
(690)
Leave a Reply