Karczma i oberża 1842 r. – część 1/2

Witam,

   Pierwszy wpis w nowym roku 🙂

   Mam nadzieję, że w 2015 r. dalej intensywnie będę prowadził swojego bloga i będę miał okazję do publikowania wielu interesujących artykułów dotyczących historii alkoholi. Chciałbym także z czasem większą uwagę skupić na obecnych na rynku polskich alkoholach oraz być może zmienić trochę wygląd bloga.

   Dzisiaj artykuł bardzo stary, bo z 1842 r. dotyczących opisu polskiej karczmy. Artykuł pochodzi z gazety wychodzącej w Wielkim Księstwie Poznańskim, ale jest przedrukiem z Rozmówek Lwowskich (nie wiem co to było). Autor tekstu nie był podany. Artykuł w oryginale był podzielony na cztery części. Ja go podam w dwóch wpisach. W pierwszej części autor opisuje polską karczmę i jej rolę w życiu codziennym; w drugiej części podana jest pewna historyjka.

   Autor poniższego tekstu ma niesamowitą łatwość pisania a fragment „Trudno uposażyć się w tak brudne farby, jakich by potrzeba, ażeby wiernym kolorytem odmalować wewnętrzne życie, tryb garkuchni i gospodarstwa karczemnego.” to jedna z perełek tego tekstu.

  Doskonała jest także podana fraszka Kochanowskiego

Jeden pan wielmożny nie dawno powiedział,
W Polsce szlachcic jakoby też na karczmie siedział,
Bo kto jeno przyjedzie, to z każdym pić musi,
A żona pościel włócząc, nieboga się krztusi.

   Jako ilustrację wstępną wykorzystałem litografię Karczma, Kazimierza Żwana z 1818 r.

KARCZMA I OBERŻA – 1842 r.
(Fragment z Rozmówek Lwowskich)

   Do tych urodzajnych drzewek umysłowego sadu naszego, które z każdym rokiem dają nam swój pożyteczny owoc, doliczyć nam trzeba pracowitego zbieracza i wiernego naszej przeszłości rysownika, jakiego widzimy w autorze „Zarysów domowych”. W dziele tym, świeżo w czterech tomach wydanym, pan Wójcicki zebrał i powiązał w jedno, wiele ziarnek rozerwanego różańca starożytności. Podobając sobie w tej myśli, co przewodniczyła układom tego zajmującego dzieła, nie mogłem się nie dziwić, że wspomniany autor w swojej peregrynacji po kraju przeszłości – nie spotkał się nigdzie z karczmą polską – a jeżeli się spotkał, nie zwrócił na nią swojej uwagi, nie uznał ją godną swojego ołówka; a przecież to wrzaskliwa karczma, stojąca na drodze przy każdym kościółku, przy każdym niemal granicznym kopcu, miała zawsze i wszędzie właściwość swoją miejscową, która wyrobiła z niej szczegół swojski, domowy, w równej mierze charakterystyczny, jak nim jest górnica wieśniacza i broda polskiego żyda.

   Karczma polska nie była jedno znaczącą z Osteryją w innych krajach widywaną. Osteryje bywały to domy przeznaczone na wygodne w podróży wytchnienie i przyzwoite posilenie dla ludzi i koni.

   Takiej Osteryi nie znano – ani ona była potrzebną w kraju, gdzie przy każdym dworze i dworku – (a tych dworków było co gwiazd na niebie), musiała być oficyna dla gości urządzona – w kraju mówię, gdzie gościnność otwartymi ramiony wybiegała sama na ganek, za wrota nawet, zapraszała i wabiła przejeżdżającego drogą pana brata, był on znajomy, czy nie – zawsze równie szczerze i kordialnie, a często i natrętnie.

Władysław Szerner ''Przed karczmą''Władysław Szerner „Przed karczmą”

   Jeżeli, pomimo tej dworków szlacheckich gościnności[1] przyszło kiedy do tego, że szlachcic w swoich włóczęgach po kraju, (które często bywały) ominął – bramę dworską – a zawadził o węgiel karczmy; natenczas jeżeli był panem tytułami i majątkiem możnym, poprzedzały go furgony, marszałek albo szafarz; a karczma jakiejkolwiek była postaci i rozkładu, musiała się przebrać i ubrać w pomieszczenie dla pana stosowne; kuchmistrze sposobili obiad pański dla pana i wstępowały pańskie bigosy i wina na stoły obrusami pańskimi nakryte.

   Szaraczkowa szlachta zasię nie jadąca dworno, nie wykwintna w domu, w podróży wymyślną nie bywała; żydówka nawarzyła jajecznicy, – albo zaprawiła rybę na zimno – podała wiśniaku szklankę, kilka okłotów słomy nareszcie na ziemi rozesłanych, zaspokoiły podróżnego, który wygodę chrzcił zniewieściałością, – jeździł na niewygodnym wózku po drogach złych, niewygodnych, – komfortu angielskiego nie umiały nawet nazwać po swojemu, a w przeciwieństwie miał wyrazy w swoim języku: poniewierka, tyranie się, biedę – jakimi wyrazami poszczycić się nie może żaden z europejskich języków.

   W takim rzeczy składzie, który do końca pozostał, karczma polska nie mogła się przekształcić nigdy na Osteryję niemiecką albo włoską; zawsze swemu przeznaczeniu wierna i odpowiadająca, – była właściwie domem szynku trunków dziedzica[2] miejscem nareszcie środkowym, sercem wioski; w niej jak w ognisku zbiegały się wszystkie rolniczego ludu sprawy: tu niekiedy brały początek – tu zawsze rozwijały się i zamykały. Karczma polska na zdrobniałą skalę była tym dla ludu, czym dla szlachty – była Szopa na Woli, czym bywały grody ratuszne, refektarze sejmikowe, sale kontraktów; w karczmie odbywała się elekcja sołtysa, sądziły się sprawy, ważono krzywdy, spory rozstrzygano, pod wiechą zbiegała się gromada w ważniejszych wypadkach – i swoje odprawiała sejmy, bez marszałka wprawdzie, ale nie bez laski, nie bez kłótni, niezgód, – a czasem i srogiego krwi rozlewu.

   Owszem karczmy rejestr ważniejszy i dłuższy i pod jej strzechą dopełniają się wszystkie wiejskie uroczystości: tu się robią swaty i zmowiny, tu ugody z czeladzią, każdą sprzedaż i kupno, tu się pieczętuje – litkupem.

   A w każdym razie i wypadku, czy to chrzciny we wsi, czy pogrzeb, wesele czy rekrutacja, – o ściany karczmy, równie głośno obije się głos wesołości, jęk niedoli, albo utysk krzywdy, a przy wtórze brzęku kieliszka, zawsze na weselszą przestroi się nutę, wrzaskliwym akordem się kończy. Gałązka jodłowa, była zawżdy czarodziejską na wesołość, pokrzepienie i swobodę; potwierdzi to niejedno przysłowie: Kiedy bieda to do żyda. W karczmie każdy sobie pan, – a chociaż nie rzadko się trafi, że karczma ujmie w więzy rozum i język popęta, to niewola taka bywa poprzedzoną, zawsze swobodniejszym rozwinięciem się dowcipu i zupełnym rozwiązaniem języka; karczma jest to ciągle pracującą kuźnią przypowiastek i przysłów, co stanowią księgę rozsądku i filozofii ludu z białymi nie zapisanymi jeszcze stronicami, na których dopisuje wiek dzisiejszy, i następne dopisywać będą swoje znowu przysłowia i przypowiastki; w karczmie nareszcie przy brzęku podkówek i kieliszka, krzesze lud rolniczy swoje śpiewki i te nieprzebrane krakowiaki, które mają w tym podobieństwo do polskiego Cynku, że temuż podobnie, przez wiele wieków leżały na ziemi naszej nie postrzeżone, nie ocenione, i dopiero w XIX. stuleciu na ich wartości się poznano, zbierać je, przetapiać, a nawet za granicę wywozić zaczęto.

   Ale zapyta może kto, co jest właściwie karczma polska? Jest to budynek z drzewa, czasem z chrustu spleciony, pod strzechą, która spoczywa sobie na krokwiach w łuk spiczasty związanych; ta krajowa nasza dachówka jasno-włosa z młodu, w starości siwieje i zielonego mchu darnią porasta, niekiedy ogrody Semiramidy przypominając. Ściany karczemnego budynku żółtą albo białą wylepiane gliną, patrzą na jadących dwoma parami okienek z wytłuczonymi w części szybami; przedziela je brama środkowa, zawsze otwarta, wysokim uposażona progiem – którą się wjeżdża do sieni stajennej, wilgotnej, bez powały – bez okien, a jednak dostatecznie widnej. – Stajnia w podłużnej swojej formie – stanowi nawę budynku, a razem ze skrzydłami, to jest – szynkownią z jednej a stancją osobliwą z drugiej strony, przedstawia w dokładnym rysunku rzymską literę T.

Gloger Encyklopedia Staropolska - Karczma PolskaSzkic z Encyklopedii staropolskiej Glogera, podobnie jak plan zamieszczony poniżej. Doskonała ilustracja karczmy polskiej w kształcie litery T 🙂

   Jeżeli po jej położeniu przy drodze, bramie na oścież otwartej, wysokiej dachu poszewce – podróżny nie rozpozna karczmy, wątpliwość jego rozstrzyga komin murowany, który każdej karczmy jest ornamentem koniecznym. Minąwszy dwór i gorzelnię, nareszcie i kuźnię – jeżeli pojawi się śród osady domów wiejskich komin czwarty, śmiało w tę stronę skieruje kroki swoje wędrowiec – a zdąży do karczmy, tym niezawodniej, jeżeli – w wiosce nie ma kościoła, w takim razie albowiem liczba kominów się mnoży, tam bywa plebania i organistówka – które obydwie, że się kominami szczycą – któż nie wie?

   Karczmy mają w tym niejakie podobieństwo do żebraków, że rado się sadowią w pobliskości kościoła, cisną się gromadnie do miejsc odpustami sławionych a zawsze stanowisko swoje mieć muszą wedle gościńca; drogi w krzyż się rozchodzące – są dotąd najulubieńszym wiejskiej karczmy posterunkiem.

   Bywały jednak wypadki, gdzie karczma na szczerym polu spoglądała, z daleka na drogę, niedostępnym rowem przeciętą, mając z nią komunikację; fenomena takie, wtenczas miały miejsce, gdy gościniec przechodził przez terytorium sąsiada, taki bowiem tej obcej karczmie przecinał komunikację ścieżką z drogą publiczną – zostawiał ją, jak Twardowskiego zawieszonego w powietrzu, nie dotykającego się ziemi.

   Karczmy polskie, jak okręty – dostają różne nazwiska, zastosowane do ich przeznaczenia, położenia albo oblicza: Pocieszka, Wesoła, Pohulanka, Raj, Krzyżowa, na Kamieniu, Wyjrzał, Bugaj, Zalasowa, albo Zielona, Biała, Murowana, albo nareszcie Okpiszówka, Cyganka, Zbój, Morderka i tym podobnymi odznaczały się denominacjami. Pokolenie jedno podając takowe drugiemu, starca nazwaniem chrzci nowonarodzoną karczmę, która w miejscu zgorzałej albo ze starości pomarłej nieboszczki wyrasta, niby odziomek spróchniałego drzewa.

   W końcu dodać muszę, że karczma polska bądź ona młodym jaśnieje włosem, bądź siwizną porasta, ma za konieczną towarzyszkę Wierzbę; z karczmą pokumała się wierzba – to poczciwe do krajowej skiby – i chałupy polskiej przywiązane drzewko[3], na błotach, górach, równinach i piaskach równie rado rośnie, obcinane, kaleczone, z potyranego pnia zawsze świeżym strzela prętem, nigdy niespracowane i nie zużyte, podpomaga się co wiosna – jak ta pracowita pszczółka, którą bartnik gdy ogołoci z uzbieranego przez lato miodu i wosku, nowy zasób przysparza sobie, i nim komórki ula swego zalepia.

Plan Karczmy Polskiej2

   Uczy nas tradycja, że stara-zakonność miała zawsze w karczmie polskiej swoje ulubione gniazdo i stałą siedzibę. Ci bowiem znad rzeki Jordanu wychodźcy, zatknąwszy swój kij pielgrzymi nad Warty i Wisły brzegami, wraz rozdzielili pomiędzy siebie miasta i mieściny, i rado przylgnęli do karczmy, jako nader stosownego miejsca, do połowu denarkówbrakteatów.

   W pierwszej epoce atoli, kiedy bicz prześladowania ciągle klaskał nad narodem tym przybyszem, wtenczas wymalowany na okiennicy herb szlachcica bywał tym skrzydłem, co je zasłaniał od pocisków nietolerancji. Pod opieką krzyża albo podkowy, żyd karczmarz szynkował pańskie piwo i miody – później przyszyła mu w pomoc preskrypcja długiej, a nieprzerwanej posesji, a w końcu, jak nie można było pomyśleć o pajęczynie bez pająka, tak o karczmie polskiej, bez gospodarz w niej brodatego.

   Nieśmiertelnym, bo zawsze odradzającym się gospodarzem karczmy polskiej, jest żyd – długi zawsze chudy z długą brodą, w długim szarafanie, z micką na głowie a kredą w ręku, z chciwością w wejrzeniu, z bolesnym wyrazem cierpliwości na twarzy, z którą poddaje się biczowaniom fizycznym i moralnym, i tym okupuje sobie posiadanie tej kurki, która mu niesie jajko zarobku.

   Żaden starozakonny nie był nigdy bez towarzyszki, karczma polska ma gospodynię, a nią jest żydówka w bindzie, fałszywymi perłami wyłożonej, z dużym dukatem na szyi, fartuchem opasana, na którym jak na tym płaszczu Hiszpana – z kilku lat błoto; tu – kilkuletniego brudu, widoczne ślady; zawsze z małym dzieckiem na ręku, krząta się koło ogniska, albo na pierzynach rozpościera ciasto – a co chwila wraca do swojej za kratą szafki, co jest magazynem wódki, a zarazem ulem niezliczonych much, i z tej brudnej szafki wynosi flaszkę i kieliszek, i od rana do wieczora na posłudze nalewa, podaje – częstuje wódką.

   Wódka jest elementem, duszą utrzymującą życie karczmy; wódka i sól, są to artykuły, którymi polska karczma podróżnego zawsze obdzieli, gdy przeciwnie innych, do wygodnego życia potrzebnych rzeczy, jako to: śmietanki, chleba i masła, nie zawsze dostarczyć jest w stanie.

   Najrzadszym jednak artykułem karczmy jest ochędóstwo i czystość; zdaje się przecież jak gdyby nieporządek, brud, brody i bindy, nie były koniecznie akcesoria – są bowiem domy przez starozakonnych nie-brodatych zamieszkane – czysto wybielone i schludnie wymyte, z wazonikami w oknach, z portretami kantorów i rabinów na ścianach; ale tam i córki jerozolimskie noszą się w szlafroczkach, ubierają się w czepeczki i wstążki.

   Trudno uposażyć się w tak brudne farby, jakich by potrzeba, ażeby wiernym kolorytem odmalować wewnętrzne życie, tryb garkuchni i gospodarstwa karczemnego. – Bez przesady będzie to powiedzeniem, że podróżny musi być chyba w ostatnim paroksyzmie, jeżeli się poważy sięgnąć ręką po tę zaśniedziałą łyżkę blaszaną i zanurzyć ją w oblazłą ze swego szkliwa miskę jajecznicy, którą na poplamionej, grubej serwecie postawi tobie rozczochrana kelnerka.

Wjazd do karczmy obraz ucieczka przed burzą2Wjazd do karczmy, autor obrazu jest mi nieznany

   Bywają jednak wyjątki od tego obyczaju, z rokiem każdym częstsze, bo lubo karczma nasza, której opisanie wyżej się dało – do dziś dnia in status quo po największej części pozostała, to przecież spostrzec można, że cywilizacja różdżką swoją dotknęła już nie jedną – i że tak powiem, w frak europejski, przebrała domową górnicę. Zdaje się jednak, że cywilizacja, wygodna dama, murowanym tylko gościńcem po kraju jeździ, bo ślad jej dostrzegać się daje tylko w miejscach przy gościńcach głównych położonych, przy gościńcu widzisz tu i ówdzie murowane kamienice, a napis nad drzwiami nauczy ciebie, że to jest Oberża albo Einkleinhaus. Tam już Asnet[4] drzwiczki otwiera od pojazdu, a w progu zgrabna w schludny fartuszek ubrana dziewczyna, rodem z kraju Wasser-Polaków, wita i prowadzi do malowanej stancji.

   W takich domach bywa zwykle Pani gospodyni, co nie kłania się Pasażerom, a za stołem siedzi sobie jaki Hans albo Gans, który z łaski Pani wdowy, z kelnera i posługacza, zostawszy jej mężem, a oberży Panem – zaczyna się starać o lepszą tuszę, przybiera się w długi surdut – kupuje sobie piankową fajkę, i puszcza gościom w nos dym – bo pod mycką swoją z kutasem – ma głowę, a w niej ten rozum, co mówi do niego, że na świecie będą się zawsze, rodzić goście, co albo obiad jedzą, albo nocują, a zawsze zapłacą nakreślony na czarnej tablicy rachunek.

   Ta czarna tabliczka, zastąpiła staropolską kredę, którą szlachcic podług woli starł palcem umaczanym i rachunkowi odjął cyfrę jaką zbyteczną; liczba na czarnej tablicy wyryta, – ma zaletę nietykalności, i sprawia, że podróżnik płaci w tanim roku owies i siano po cenie przednówkowej, co za czasów kredowych nie bywało.

   Tę czarną tabliczkę przyjęli od obcych nasi krajowcy – owszem widzimy nie rzadko, że ucznie nauczycieli swoich przechodzą.

   Pojęli tajemnice rozdłużenia rejestru, mają do tego potrzebny przemysł i dowcip, czasem i roztargnienie, w skutek którego roztargnienia, wkrada się omyłka w sumie finalnej; tę jeżeli nie postrzeżesz, odbierasz karę za nieuwagę, płacąc o kilka złotych reńskich więcej, jakieś powinien. (dokończenie nastąpi TUTAJ)

[1] Ta spowodowała Kochanowskiego do napisania fraszki:
Jeden pan wielmożny nie dawno powiedział,
W Polsce szlachcic jakoby też na karczmie siedział,
Bo kto jeno przyjedzie, to z każdym pić musi,
A żona pościel włócząc, nieboga się krztusi.

[2] O przeznaczeniu – trybie i porządku karczmy – niemniej o obowiązkach karczmarza, szeroko napisał Haur w dziele swoim „Skład albo Skarbiec znakomitych sekretów” – wydanym w roku 1686

[3] Lipa, arystokratka – nabożna – trzyma się zawsze zamków, dworów, albo kościoła

[4] Najlepszym jest dowodem życia naszego języka, że na każdym z swoich szeroko rozgałęzionych rozranieniach, nowymi ciągle porasta listeczkami słów. Do takich należy i Asnet, przywodząc do myśli tegoż źródłosłów Hausknecht, domyśleć się można – iż podniebienie słowiańskie długo musiało obracać Hausknechta, ogładzać go i pilować, zanim wyrobiło sobie z niego wyokrąglonego Asneta. Tym samym torem toczył się zapewnie HufnagelBretnagel, nim się w UfnałaBretnala przekształcił, BürgermeisterBurmistrza, Andreas-HausAndrychów, ComptoirKantor, Lobeshof nareszcie w Łobzów, który nazwać można misterną, arabską, Kazimierzową kolumną. Nadmienię tutaj, że ostatnie lata były nader szczęśliwe w uposażenie mowy naszej w nowe słowa – wyrazy: meldunek, reserwar, filunki, Pan Spektor, już przyjęły miejsce w naszej prowincji, a z nimi razem wpisał się nowy cech kieratników, to jest cieśli, którzy się trudnią urządzaniem Keratów (Geh-rad) do gorzelni.

(1765)

3 komentarze

  1. ola pisze:

    trafiłam na ten tekst szukając materiałów dot. dawnej karczmy – przydatne, podkradam i dziękuję. Fragment ten jednak pochodzi z Rozmaitości Lwowskich (Rozm. Lwowsk.), dodatek do Gazety Lwowskiej, nie z Rozmówek. pozdrawiam

Leave a Reply