Witam,
Znalazłem kiedyś w internecie informacje, że w całym Imperium Austro-Węgierskim hucznie obchodzono jubileusz stulecia istnienia firmy J. A. Baczewski. Zacząłem więc szukać informacji na ten temat, ale niestety niemal nic znalazłem. Jedyna informacja o jubileuszu zawarta jest w relacji z Wystawy przemyskiej z 1882 r. podczas której Baczewski dostał także medal. Zamieszczam ją poniżej.
Usilnie poszukuję także zdjęcia J. A. Baczewskiego – którego wizerunek nie jest znany – a był on przecież geniuszem reklamy.
I jeszcze jedno J.A. Baczewskiego założono we Lwowie w 1782 roku, a nie przenoszono go do Lwowa np. w 1810 r. jak często-gęsto można przeczytać w internecie. W 1810 r. firma została urzędowo zarejestrowana a cesarsko-królewskim nadwornym dostawcą stała się pod koniec XIX wieku.
WYSTAWA PRZEMYSKA – 1882 r.
W cieniu palm i kwiatów zdobiących główny portyk czyli raczej w półkolistem zagłębieniu jego, umieszczono szafę z wyrobami fabryki i destylacji likierów J. A. Baczewskiego ze Lwowa.
Już z samego prawa starszeństwa przypada pomienionej firmie to honorowe miejsce. Jak bowiem wskazuje napis, założona we Lwowie w r. 1782, obchodzi w bieżącym roku stuletni jubileusz, jest więc niezawodnie najstarszą ze wszystkich firm krajowych, reprezentowanych na obecnej wystawie. Jubilatka, powiedzmy od razu, dzielnie się trzyma i posłużyć może jako wzór i przykład dla licznych niestety przemysłowców naszych, którzy albo zniechęcają się łatwo nieuniknionemi w każdym zawodzie przeszkodami, albo w razie powodzenia, osiągnąwszy pewien stopień dobrobytu, zaniedbują się i krok po kroku ustępują przed nowymi na tem polu współzawodnikami.
W przemyśle, z wyjątkiem bardzo rzadkich szczęśliwych okoliczności, nie od razu zdobywa się doskonałość, a ten tylko kraj może się uważać na prawidłowej drodze postępu, gdzie z pokolenia na pokolenie przechodzi tradycja pracy w jednym kierunku, gdzie syn wstępując w ślady ojca, dokłada usiłowań, aby odziedziczone mienie w lepszym, doskonalszym stanie przekazać mógł swoim spadkobiercom.
Zasadę tę od dawna zrozumiano na Zachodzie. W Holandji np. firmy istniejące po dwieście, trzysta lat, nie należą bynajmniej do wyjątków, zbytecznem byłoby przypominać, jakiemi rezultatami uwieńczoną została ich wytrwałość, jak wyroby ich zdobyły sobie przystęp na targi całego świata, ilu dziś obracają milionami, a pomimo to nie myślą wcale o opuszczaniu rąk, o odpoczynku, o ucieczce od źródła, z którego zaczerpnęły swoje siły i rozgłos, owszem tem usilniej pracują, aby utrzymać się na zdobytem przez przodków swych stanowisku. (obok na zdjęciu etykietka wódki czystej J. A. Baczewskiego sprzed I wojny światowej).
Tymczasem spojrzyjmy co dzieje się u nas; nie sięgamy w daleką przyszłość, bo liczne katastrofy polityczne, silniejsze stokroć od wszelkich innych pobudek, zrywały ciągłość niezbędną w każdym zawodzie, i dziwić się nie można jeśli syn rzemieślnika, porwany ustawą do wojska lub dobrowolnie za broń chwytający, powróciwszy po długiej tułaczce, nie wrócił już do ojcowskiego warsztatu. W naszych stosunkach było to zło nieuniknione – ale, uderzmy się w piersi – iluż to spanoszonych majstrów pozwala synom swoim trzymać się tej samej igły, hebla lub dratwy, która ich samych na nogi postawiła? a z drugiej strony iluż to zamożnych kamieniczników, nie zarumieni się na samo wspomnienie, iż majątek ich powstał z uczciwej pracy ich ojców?
Firmy za to krajowe, istniejące po lat kilkadziesiąt, na palcach można by wyliczyć – z tem większą też przyjemnością zaznaczamy, iż liczny zastęp przemysłowców biorących udział w obecnej wystawie, ma przed sobą naoczny przykład, że i u nas wytrwałość do świetnych może doprowadzić rezultatów.
Jubileuszowa dziś firma wystąpiła przeważnie z najwytworniejszym swym wyrobem, bo z likierami, śmiało rywalizując w tym kierunku z fabrykami zagranicznemi. Według twierdzenia kompetentnych znawców tylko zadawnione uprzedzenie i kaprys mogą powodować kogoś do sprowadzenia bez porównania droższych likierów angielskich, francuzkich i holenderskich, skoro mamy w kraju własne w niczem może im nieustępujące, sąd ten zaś potwierdza 11 medali otrzymanych przez p. J. A. Baczewskiego na pierwszorzędnych europejskich wystawach.
Wracając do szafki wystawowej, znajdujemy w nich obok najprzedniejszych naśladowanych „chase caffée”, „cremes”, „anisettes”, „marasquino” i w. in. oryginalny wybornego smaku likier „John Bull”, „Benedyktynkę”, „Chartreuse”, starkę 20-letnią, a wszystko w przeźroczystych butelkach, gdyż główna zaletą wyrobów tej firmy, jest właśnie ten rzadki przymiot, iż nie potrzebują ukrywać się przed okiem znawcy pod ciemnem szkłem lub w nieprzeniknionych kamiennych bańkach.
Wstydliwość, o jakiej nadmieniliśmy tu mimochodem, zarzucić zaraz musimy p. Rattlerowi Izydorowi, właścicielowi rafinerii wódek słodkich w Przemyślu. Sądząc tylko z pozoru, nie możemy omawiać i niechcielibyśmy ujmować wartości jego wyrobom – ale gdy nie ma innego sposobu popisu publicznego, czemuż przynajmniej na wystawę nie było użyć naczyń ze szkła białego, aby publiczność, choć za pośrednictwem organu wzroku domyśliła się tego, co dla smaku jest niedostępnem.
Mniej więcej w podobnym położeniu – choć nie z własnej winy, znajdują się dwa browary piwne, jedynie reprezentowane w zamkniętym budynku wystawowym. Według przyjętego powszechnie zwyczaju, browary biorące udział w wystawach, konkurują ze sobą w ten sposób, iż sprzedając wyrób w oddzielnie urządzonych namiotach, umożliwiają publiczności praktyczne ocenienie na miejscu, co zdaniem naszem, może i powinno być najlepszą wskazówką, o ile jeden lub drugi browar umie zastosować się do wymagań konsumentów.
Wystawa przemyska, z niewiadomych nam pobudek, inaczej to urządziła. Trzech tylko na niej jest wystawców piwa: browar ks. Sapiehy w Krasiczynie, p. Ozjasza Szmelkesa ze Lwowa i Johna z Krakowa. Otóż dziwnem zarządzeniem losu (czy też komitetu wystawowego), każdy kto chce może się przekonać o dobroci piwa Johnowskiego, bo dostać go można za pieniądze, gdy tymczasem chcąc spróbować krasiczyńskiego lub lwowskiego, tu musiałby poprosić o natoczenie szklanki piwa darmo, tam o otworzenie butelki także bezpłatnie. Jak dotąd amatorów cudzego piwa nie znalazło się wcale i prawdopodobnie do końca wystawy nie znajdzie się żaden – bo i zresztą jakie może mieć cel próbowanie piwa z beczki, napoczętej od tygodnia! I wystawcy i próbującemu możnaby powinszować ale niezazdrościć. Powiedzieliśmy, że nieznamy pobódek jakiemi komitet kierował się w tym wypadku – w każdem razie musimy postąpienie to nazwać niewłaściwem.
Johnowskie piwo ma reputację ustaloną, ale i krasiczyńskiemu nie brakuje lubowników, piwo też p. Szmelkesa śmiało może rywalizować z powyższemi, co jest tem prawdopodobniejszem, że jeśli u nas pamięć nie myli, p. Szmelkes odszczególniony został na wystawie lwowskiej medalem zasługi – a jeżeli gdzie, to właśnie na wystawach publicznych powinna być ściśle przestrzegana zasada równych praw dla wszystkich. Okoliczność ta, jesteśmy przekonani nie wpłynie na orzeczenie jury, ale zbyt jest ona uderzająca, abyśmy ją mogli byli pominąć milczeniem.
Z okazji piwa chcielibyśmy jeszcze jedno pytanie wystosować, już nie do wystawy przemyskiej – ale do „ściślejszej naszej ojczyzny” – do Lwowa. Wymagacie panowie od nas abyśmy pili piwo krajowe – to słusznie – wytaczacie kampanię piwom zagranicznym – i na to zgoda – lecz kiedy przyszło do czynu zamiast krzyków, nie ma was na placu bitwy. Dlaczego? Czyż w Lwowie oprócz p. Szmelkesa nikt więcej piwa nie wyrabia? Gdzież się podziały Kisielki, Pohulanki i tyle innych browarów, których jak sztandaru miała się trzymać piwna publiczność? Czyżli nie godziło się w liczniejszym cokolwiek zastępie stanąć do publicznego popisu? Jedno z dwojga: albo piwo lwowskie popsuło się już tak, że lęka się prowincjonalnej konkurencji – albo też browary lwowskie syte sławy i dorobku – nie dbają już o sąd publiczności. I w jednym i drugim razie dobrzeby wiedzieć prawdę.
(711)
Leave a Reply