Znalazłem hasło Rosolis w książce „O skażeniu języka polskiego w dziennikach i innych pismach, osobliwie w Galicyi” aut. dra F. K. Skobla z 1877 r., które brzmi:
„Rosolis – wyraz znany tylko w Galicyi, przerobiony z włoskiego rosoglio, któreto nazwisko nosiła pierwiastkowo gorzałka różana. Później otrzymała je wszelka gorzałka słodzona, nadto przyprawiona jakimś olejkiem. Ponieważ wyraz ten wcale nie jest znany w innych krajach dawnej Polski; a prócz tego bałamutny, z powodu swego brzmienia, tak bardzo podobnego do rosołu: przeto wolałbym, żeby porzucono ów „rosolis”; a zamiast niego gorzałkę słodką nazywano z łacińska „likworem”, lub z francuzka „likierem”. Wprawdzie obydwa wyrazy, które tu zalecam, są obce. Ale już się utarły; a nadto zrozumie je każden Polak.”
Wynika stąd, że poza Galicją wyraz rosolis nie był znany. Faktycznie w Galicji w nazwach wielu fabryk spotyka się ta nazwę np. Fabryka Likierów, Rosolisów, Rumu, Araku. W innych dzielnicach tego nie ma. W Galicji nie tylko Łańcut produkował rosolisy ale i inne znane fabryki, których etykietki ilustrują ten tekst. Już przy, podanym na blogu, nekrologu założyciela Baczewskiego – Layba Baczelesa, spotykamy sformułowanie „fabrykant rosolisu”. Faktycznie znane i opisywane były lwowskie rosolisy już na początku XIX. Przez cały XIX w. Baczewski w nazwie wymieniał, że był producentem Rozolisów (nazwa z „z” także była w użyciu) obok Likierów – J. A. Baczewski, c. k. nadw. dostawca. Rafinerya spirytusu, c. k. uprzywilejowana fabryka likierów, wódek, rosolisów i rumu. Jednakże co najmniej od końca XIX w. Baczewski nie produkował już swoich wyrobów określanych jako rosolisy. Faktycznie (sprawdziłem) niemal wszyscy galicyjscy producenci (i tylko ci) wymieniali w nazwie, że byli producentami rosolisów. O kolegi pollabela dostałem skany etykietek galicyjskich rosolisów, których kilka jest zamieszczonych w tekście firm takich jak: Pierwszego Galicyjskiego Towarzystwa Akcyjnego Rafineryi Spirytusu we Lwowie, które było kontynuacją Juliusza Mikolasza, Fraenkla z Białej, Haberfelda z Oświęcimia. Powyżej także Rosolis Jana Muszyńskiego z Lwowa.
Zamieszczam także druga część artykułu Józefa Rostafińskiego z 1884 r. o rosolisach.
Rosiczka na stronie zielnika Syreniusza z 1613 r.
ROSOLISY
Jan Izaak Holland zebrał nadprzyrodzone nawet własności rośnika w długim traktacie, a niejednym i Syreński daje wiarę. Pisze bowiem: „Truciznom y iadom przez usta zadanym, iest osobliwym ratunkiem, co się ztąd znaczy, iż gdyby tego ziela w szklanicę iadem namazaną, abo winem z trucizną zmięszanem napełnioną włożył, zaraz ią rozsadzi (sic). A gdzieby w naczyniu srebrnym, abo w miedzianym, w kamiennym, cynowym, abo w iakim innym, tedy ono wino tak będzie wrzało, iako przy naigwałtownieyszym ogniu, y tak z onego naczynia do namnieyszey krople wybieży” (sic).
Moc tego ziela była tak potężna, że samo noszenie przy sobie dziwne sprowadzało skutki. „Szatany w opętanych ucisza – pisze nasz zielnikarz – nosząc go na szyi, y pokiby go przy sobie mieli, póty od nich nie bywałą nagrywani… Gdzieby też kto był sczarowany, bądź na ciele, abo w swym rzemieśle, iako w piekarstwie, w piwa warzeniu, y w innych sprawach swych, tylko go przy sobie nosić, a wszelakie czary odpędzi od niego.”
Widać, że w owym czasie szatani i czarownicy nie byli tak srodzy, jak nieprzychylni ludzie, bo Syreński, wierzący wszystkim poprzednio podanym gusłom, już tego potwierdzić nie chce, co „piszą Gusły w Zabobonów Mistrzowie”, że ktoby to ziele nosił, a wpadł między nieprzyjaciół, to mu się nietylko nic nie stanie, ale owszem dozna od nich dowodów przyjaźni.
Tak potężne było samo ziele, cóż dopiero wyciągnięta z niego przez przepędzanie esencja – czyli, jak mówi Syreński „istność?” A przecież umiano ją potęgować kilkakrotnie przez destylowanie raz otrzymanego płynu. Taka Quinta Essentia była szczytem sztuki alchemicznej, – a mistrz Szymon poświęca sposobowi otrzymania jej trzy bite strony folio druku w swym zielniku.
Dowiadujemy się, że dodawano do niej złoto i perły, ale kto miał ten kordjał i pił go tyle, ile wchodzi w pół łupiny włoskiego orzecha, ten mógł kpić ze świata i ludzi, bo nietylko leczył wszystkie choroby. Moc i skutki tej istności takie: „że człowieka by najstarszego w takiey czerstwości ciała zachować może, iako we trzydzieści lat, y w tychże siłach. Tak, iż iako w Raiu ziemskim zawsze żyć może.” Temu jednak przytoczeniu już Syreński nie wierzy, „ale ia mówię, że nie jest prawdziwego uczyciela, to innym obiecować y upewniać, czego sam sobie uczynić, ani skutkiem pokazać może. Ci to są, którzy tylko chlubę próżną umiejętności sobie u innych iednaią i czynią, a głupie y ledaczemu wierzące, do szkody, oszukaniem swem, przywodzą. Niech im wierzy kto chce, ia nie, ażby skutkiem to pokazali, co piszą.”
Nie wierzył profesor akademji i słynny w całem mieście lekarz, ale że mundus vult decipi, przeto Quinta essentia znajdowała zapewne niepomierny pokup, jeśli tylko kto za dekokt słońca, złota i pereł miał czem płacić. A kto nie miał, obywał się bez złota i pereł, ale już bez rosy słonecznej obchodzić się nie chciał! Dla uboższych więc mas, pragnących także żyć, jak w raju ziemskim, pędzono nie Quintam essentiam z kosztownemi dodatkami, ale prostą wódeczkę na ros solis i zwano ją „rossolis”. Był to płyn pięknie szkarłatny, mający smak o tyle różny od gorzałki, o ile dano mu cukru, czy korzennych przypraw.
Zapewne z początku wytwarzano go tylko w aptekach, ściśle przestrzegając przepisu i używania zasadniczej treści, tj. rośnika. Z czasem, ponieważ, rzecz była zyskowna, rzucono się do produkcji fabrycznie. Dla wielu ros solis, jako nazwa rośliny, była nieznaną; ale znano za to wybornie inną nazwę podobnego brzmienia, tj. „rosa”, a że róża chętnie w słońcu się kąpię, więc z ros solis utworzono rosa solis, i zamiast rośnika brano za główną składową część wódki różaną wodę. Trzeba jednak było zachować rzecz najbardziej wpadającą w oko, tj. barwę, której różana woda nie dawała, używano więc teraz w tym celu to świeżo z Ameryki sprowadzanej koszenili, to znów tańszego płynu z jagód alkermesu.
Najsłynniejsze rosa solis wyrabiano w Turynie i używano jako głównej składowej części dla smaku i woni, szarej ambry, o której rybiem pochodzeniu z olbrotnika (Pottfisch) jeszcze nic nie wiedziano, którą zbierano pływającą na powierzchni morza, i dlatego za cudowną w skutkach uważano.
Zdjęcie Rosiczki podane za Wikipedią
Taka to rosa solis przychodziła do nas w XVI-ym wieku. Może bardzo wcześnie ze względu, że za czasów Bony Kraków zaludniał się włoskimi kupcami, którzy sprowadzali w znacznej ilości rozmaite towary swojej ojczyzny. Można to z wielkiem prawdopodobieństwem przypuszczać, ale pierwszy ślad tego importu jest w naszej literaturze bardzo późny. Krzysztof Falibogowski w „Dyskursie o marnotrawstwie i zbytku Korony polskiej”, wydanym w Krakowie 1603 r., narzekając na różne niepotrzebne wydatki, mówi: „Za kwartę gorzałeczki ociec po dwa grosze płacił, a pan młody Rosam solis po dwa czerwone złote.”
Dobrze zdzierali nas cudzoziemcy, bo z pewnością we Włoszech wódka była dziesięćkroć tańsza. Ale że pieniędzy na zbytki było dość, a podniebieniu dobrze dogadzano, wiec musiała być w powszechnem użyciu. Może po wsiach roznosili ją wędrowni szkoci, którzy w owych czasach zastępowali owych niedawno jeszcze kręcących się u nas z pudłami na plecach „węgrów” czyli słowaków.
Z czasem zaczęto ją wyrabiać i na północy, a jeśli nie było alkermesu do nadania płynowi czerwonawej barwy, to szkarłatne kwiaty polnego maku zastępowały go w zupełności. Wreszcie barwa stała się rzeczą podrzędną, rosa solis była jedyną z mnóstwa wódek, wyrabianych po domach i trzymanych w apteczkach i już niekoniecznie czerwonych. Każdy starał się o przepis na „osobliwą” taką wódkę. Pewno niemało ich jest po owych silva rerum, w których spisywano zarówno traktaty o szachach, jak rzecz o zwierzyńcu, obok cudownych zdarzeń, przepisy kuchenne. W literaturze zachował się jeden tylko taki przepis z XVII wieku w „Oekonomii ziemiańskiej” Jakuba Haura, który brzmi jak następuje:
„Rossa solis osobliwa.
Weź cynamonu łutów 4, kwiatu muszkatołowego 6, anyżu 8, kardamonu 4, kutebów 3, storaxu, gałganu, oboyga po 4, cytwaru 2, kwiatu rozmarynowego, lewandowego, szałwiowego, każdego po garści, gwoździków łutów 2, korzenia fiałkowego łutów 3, wszystko z grubsza przetukłszy, namocz, naley gorzałki dobrey, któraby garcem nie trąciła, garcy dwa, niech mokną przez noc, dobrze przytkawszy naczynie, nazaiutrz przyley wina dobrego garniec, wley do alembika i przepalay wolnym ogniem, podłożywszy pod rurki, na leyku, chustą nakrytym, cukier.”
Taką kolej przechodziły rosolisy. Początkowo wódki szkarłatne przepędzano ze słoneczną rosą; potem z ros solis zrobiono rosa solis i wodę różaną za rzecz główną dawano, barwiąc ją alkermesem i doprawiając korzeniami, następnie zapomniano i o barwieniu, i rosolis stał się poprostu mocnym i korzennym likierem. Zapewne we wszystkich tych przemianach mniej więcej tak samo skutkował na rozliczne choroby, podobnie jak wszystkie specyfiki, o których się dość naczytać można i w XIX wieku, biorąc pierwszy lepszy dział ogłoszeń w dziennikach. Zmieniła się forma wyzyskiwania, łatwowierność pozostała ta sama.
A rośnik? Lud używa go dodziśdnia do „ziela”, okurzając nim chore bydlę. Zresztą stał się w naukowym świecie bodaj głośniejszym, niż był w wiekach średnich, bo się przekonano, że jego rosa słoneczna ma na celu łapanie owadów, które trawi, należąc do grupy roślin owadożernych. Pisałem o tem w innem miejscu. (Patrz Tygodnik powszechny w roku 1880-go, nr 23 i następne.)
Józef Rostafiński
(2023)
Polecam Pieśń o tym ślachetnym trunku, który po łacinie zowią aqua vitae, a po polsku gorzeł wino 🙂