Witam,
Ostatnio zamieściłem kilka wpisów z recepturami na marmolady, dżemy, powidła… a nie na powidła jeszcze przyjdzie czas. Przy tych wpisach wyjaśniałem, że zostały podane przez Bolesława Kasprowicza, którego bardzo szanuję itd. Ale i tak dla wielu z was Bolesław jest postacią zupełnie anonimową. By to zmienić zamieszczam poniżej artykuł zawierającym wywiad jaki przeprowadził z Bolesławem Kasprowiczem dr Ligęza w 1922 r.
W dzisiejszych czasach do Bolesława Kasprowicza nawiązuje koncern CEDC, który jest właścicielem marki wódki i likierów Soplica, którą to markę wynalazł właśnie gnieźnieński przedsiębiorca. Otóż na każdej etykietce Soplicy pojawił się od jakiegoś czasu podpis Bolesława Kasprowicza. Również kilka lat temu była w sprzedaży butelka wódki Soplica w butelce stanowiącej replikę Soplicy Kasprowicza, ale niestety jej nie kupiłem.
Powyżej nagłówek z papieru firmowego B. Kasprowicza z kolekcji pollabela.
U KRÓLEWSKIEGO ŹRÓDŁA (IMPRESJE Z GNIEZNA)
Zachodnia Polska w opisach i obrazach
Byłem niedawno w mieście wielkopolskiem, które słynie z dwu rzeczy: z szacownej historycznej katedry św. Wojciecha (tylko co ją starannie i z zachwytem zwiedziłem) i ze słynnej fabryki wódek i likierów B. Kasprowicza, która też jest w swoim rodzaju więcej niż ciekawą tamtejszą atrakcją. Gdy jest się w Gnieźnie, jakżeby można ominąć okazję przypatrzenia się bliżej tak renomowanej wytwórni owych nadzwyczajnych smacznych likierów, owych bajecznych rosolisów innych tak nieporównanie smakowitych wódek… Przecie się jest jakby u ich źródła – u królewskiego źródła…
Pan Kasprowicz przyjął mnie niesłychanie uprzejmie i z widoczną radością. I zaraz to motywował:
– Każdy dziennikarz, który czyni zaszczyt zwiedzenia moich zakładów, jako herold opinii, jest dla mnie ambasadorem publiczności, dla której żyję i pracuję.
Zakłady, które oto zaczynamy zwiedzać, są pod względem techniki niezwykle starannie zagospodarowane, zasobnie i pracowicie wypieszczone. Widać, że czuwa nad niemi człowiek, który zawód swój szczególnie umiłował, wszystko tu sam starannie kontroluje i zajrzy osobiście w każdy szczegół produkcji.
– Że też panu czasu starczy na wszystko?
– Musi. To tylko rzecz umiejętnie stosowanego systemu pracy. O szóstej z rana każdego dnia wstaję, o siódmej już rozpoczynam zajęcia. Więc przejrzenie korespondencji i ważniejszych spraw, potem obchodzę całą fabrykę, o dziewiątej godzinie konferencje z dyrektorami i szefami poszczególnych oddziałów, z kolei przyjęcie ważniejszych interesantów, a już o 11 g. samochodem wyjazd gdzieś na sesję, na rady w sprawach społecznych, zawodowych itd. Często, co prawda, nie ma czasu zjeść porządnie obiadu, ale się za to odwala ogromny szmat zajęć i spraw…
– Może proszę o trochę cyfr…
– Chętnie. Za jakie dwa lata firma moja obchodzi 35 lecie swojego istnienia. Ja sam za lat trzy stanę wobec 50 letniego jubileuszu zawodowej pracy. Rozpoczynałem ją jako 16 letni młodzieniec, pracując z kolei przez 12 lat w firmach niemieckich, ucząc się i podpatrując sekrety zawodowe i szkoląc na niemieckiej systematyczności, wytrwałości i organizacji… Paliło się wtedy wprost we mnie, by stworzyć na terenie b. pruskiego zaboru polski przemysł wódczany. I udało mi się to w zupełności. Policz pan ile jest dziś firm polskich z tej branży w Wielkopolsce i na Pomorzu… Ja byłem z nich pierwszym, ja wskazałem drogę.
– Ma pan prawo być dumnym…
– Bóg zapłać za dobre słowo. Ale wciąż jeszcze nie spoczywam na laurach… Mimo, że produkcja moja, jak pan widzi, odbywa ię w dwu ogromnych zakładach, już okazują się one dla niej za szczupłe. Jeszcze pod koniec b. r. przystępuję do gruntownego ich rozszerzenia. Co pan chce… Samych wódek, rosolisów i likierów produkujemy już przeszło 90 gatunków. Wziąłem za nie premie i odznaczenia na 80 przeszło wystawach. Wśród nich są medale i dyplomy „grand prix” i „hors concours” z Paryża, Wiednia, Berlina, Budapesztu, Warszawy…
Zapytany o ważniejsze sekrety swych niezrównanych „gorzkich”, „nastójek”, „żupanów”, „opatówek” itp., odparł z uśmiechem dyplomaty:
– Sekretów zawodowych wyjawiać nie wolno… Ale najważniejsze z nich i przewodnie chętnie zdradzę. Są niemi: wielka pracowitość, niesłychana pedanteria w produkcji, starannie dobierane i niczym nie fałszowane owoce i spirytus jako surowce, wreszcie śledzenie wszelkich nowości i ulepszeń, jakie w tym fachu zagranicą się ukażą.
Pytam o dane, dotyczące samych zakładów. I otrzymuję je. Więc sam personel urzędniczy liczy przeszło 80 osób a jest kierowany przez trzech osobnych dyrektorów. Całym zaś sztabem rządzi naczelny dyrektor p. Wilkans, prawa ręka właściciela, młody, energiczny, pełen pomysłów i planów. Armia robotnicza przekracza często liczbę 600 osób. Same tylko koszty handlowe przenoszą rocznie przeszło 200 milionów.
Gdym tak słuchał zwierzeń energicznego fabrykanta, nietrudno było przyjść do wniosku, że tę swą popularność, renomę i sukces materialny zdobył on sobie nie wrzaskiem frazesu reklamowego, ale gruntowną znajomością swego fachu, poczuciem pełnej odpowiedzialności wobec odbiorcy i tą przezorną kalkulacją moralną, która jest aliażem solidności kupieckiej i nieustającej dbałości o dobre imię firmy.
Ale nie ma róży bez kolców. Ma je i powodzenie pana B. Kasprowicza. Oto musi on walczyć nieustannie i prowadzić wytrwałą kampanię przeciw niesumiennym podrabiaczom jego znakomitych fabrykatów. Daje sobie jednak z nimi doskonałą radę. Ma on jednak bez porównania większe i tak charakterystyczne zmartwienie:
– Nawet pan nie uwierzy – skarżył mi się – jak trudno jest być ciężko zapracowanym fabrykantem, a równocześnie pełnym zapału altruistą, oddanym na usługi swego kraju i społeczeństwa…
1930 r. Międzynarodowa Wystawa Komunikacji i Turystyki w Poznaniu. Delegacja Czechosłowacji w towarzystwie organizatorów wystawy na tle czechosłowackich lokomotyw. Pierwszy od lewej stoi Bolesław Kasprowicz jako honorowy prezes Izby Przemysłowo-Handlowej w Bydgoszczy
I to nie był czczy frazes w ustach tego człowieka. Jego wielka, może największa dziś w kraju fabryka wódek jest, dziwnym zbiegiem okoliczności, równocześnie przy tym jakby posterunkiem społecznym, na którym, jako to już trafnie ktoś zauważył, w każdej chwili polegać może wszelka potrzeba społeczna. Zakołatali doń inwalidzi, dał im milion Marek. Zdecydowano fundować politechnikę w Poznaniu, stanął do tego apelu z pół milionem. Przyszedł plebiscyt górnośląskim sypnął nań całe krocie. Toż nic dziwnego, iż nazwisko jego opinia publiczna notuje zawsze wielkimi głoskami sympatii, uznania i wdzięczności.
Bardzo popularny wśród kupiectwa wielkopolskiego, a już najbardziej wśród nadnoteckich kupców i przemysłowców, przez których upatrzony jest, jako przyszły prezes z wyborów do bydgoskiej Izby handlowo-przemysłowej, ma ku temu pełną legitymację. Jest dzielnym pionierem przemysłu wódczanego w Wielkopolsce, a ponadto przemysłowcem, trzymającym wciąż rękę na pulsie spraw gospodarczych całego kraju. Godzi się jeszcze podkreślić rzecz jedną. Oto jako fabrykant chadza zawsze tylko prostymi drogami.
Gdy konkurencja umiała w swoim czasie tylko znanymi jej sposobami uzyskać u władz dużo wagonów cukru białego do fabrykacji likierów, oraz imponowała publiczności wymyślnymi kształtami swych wprost drogeryjnej wytworności butelek, B. Kasprowicz zaciął się i pracował swoim dawnym starym systemem, ale zażarcie i wytrwale. I utrzymał dotychczasowy swój mir i powodzenie u konsumentów, na których zdobycie składały się lata. Pozostał przy mniej wytwornym szkle krajowym, bo nie chciał sprowadzać butelek od Czechów, za to, że nam zrabowali Śląsk Cieszyński. Zadowalał się czas jakiś cukrem żółtym do fabrykacji, byle nie zabierać społeczeństwu rafinady białej, gdy jej brakowało (1919 i 1920 r.) dzieciom do kawy i herbaty…
Już na samym rozstaniu się, gdym opuszczał, po dokładnym obejrzeniu, jego wspaniałe zakłady, zakomunikował mi pan B. Kasprowicz, iż z pomocą swego syna, doktoranta praw i przyszłego następcy firmy, oraz swego syndyka kończy dokładną monografię przemysłu wódczanego na terenie b. dzielnicy pruskiej. Będzie mógł – pomyślałem sobie – na pierwszej stronie tej monografii śmiało napisać, jako motto, za starym Rzymininem: Magna pars eius fui… (łac. w czym odegrałem wielką rolę)
Istotnie gdy temu lat trzydzieści i kilka kładł pierwsze podwaliny pod tak wspaniale dziś postawiony gmach polskiego przemysłu wódczanego, pole to na terenie Wielkopolski i Pomorza stało zupełnie ugorem. On jednak z zapałem zabrał się do dzieła, z uporem szedł naprzód, wytrwał i swoje przeprowadził. Przy tym zaś równocześnie swe wielkie przedsiębiorstwo uczynił głośnym nie tylko u swoich, ale i szeroko u Obcych.
Dziś nawet największy wróg musi mu przyznać, że zasłużył w zupełności na tę popularność i uznanie, jakie mu stale towarzyszą.
Dr Ligęza
Bolesław Kasprowicz Junior szykowany na dziedzica rodzinnej firmy miał na ten temat odmienne zdanie, ale to już opowieść na inny wpis.
(1433)
Leave a Reply