Witam,
Dzisiaj będzie o jednym z bardziej nieznanych u nas napojów alkoholowych – chichy wyrabianej przez Indian w Ameryce południowej). Piłem już kumys (wiadomości tu i tu), ale chichy nie miałem jeszcze okazji. Podobno smakuje jak zakwas do żurku z piwem 🙂 Poniżej dwa artykuły na jej temat z dawnych czasów.
CHICHA – 1909 r.
Chicha jest to napój alkoholowy, wyrabiany przez Indyan południowej Ameryki i przez nich spijany. Wyrabia się go z kukurydzy. Zboże to mielą w tym celu na krupy i po zmieleniu zwilżają wodą oraz melasą, poczem wkładają do beczek, aż się masa ta ogrzeje. Wtedy przewracają ją co pewien czas przez 10 mniej więcej dni. Jeżei masa wyschnie, wówczas ją ponownie nieco zwilżają. Po tym czasie kukurydza zmiękła zupełnie, nie powinna jednakowoż być oślizła. Teraz mielą tę masę ponownie, dodając przy tym nieco melasy. Po zmieleniu robią z niej placki i zwijają w liście pewnej rośliny, zwanej „viao”, poczem wkładają do kotła żelaznego i gotują dwa dni i dwie noce bez przerwy, aż do dobrego sklejstrowania skrobi.
1905 r. pocztówka, dzieci przy kamieniach do mielenia
Po ugotowaniu wyjmuje się poszczególne paczki i przechowuje je aż do użycia w miarę potrzeby. Tyle placków, ile potrzeba w danej chwili, wyjmują ze składu i mielą, rozrabiają z wodą, przesiewają zacier ten przez sita i zbierają w kadziach, gdzie wraz z wodą melasową poddają fermentacji. Właścicielem takiego przemysłowego „zakładu fermentacyjnego” jest zawsze szynkarz, który napój ten sprzedaje. Izba fermentacyjna znajduje się tuż obok szynkowni.
Czerwonoskórym amatorom tego napoju podają chichę w różnych okresach fermentacji, stosownie do ich smaku. Jedni lubią więcej słodki napój, inni bardziej wyfermentowany i przeto silniej upajający. Po 3 – 4 dniach znajduje się płyn w okresie silnej fermentacji i zawiera bardzo dużo kwasu węglowego, „musuje” i jest wtedy najpożądańszy. Podaja go „gościom” w dużych misach harbuzianych, znacznie oczywiście tańszych od glinianych, albo szklanych, a przytem o tyle jeszcze dobrych, że w razie powstania sprzeczki pomiędzy Indyanami, którym się już ze łba kurzy, są one dla ich głów wcale nie niebezpieczne; można niemi rzucać do woli.
Misę herbuzianą, pełną musującego napoju, stawiają pośrodku stołu, a w okręgu siedzą biesiadnicy i czerpią sobie swoje porcye małą czarą, również herbuzianą. W razie „wyczerpania” naczynia do dna, bo o „wychyleniu” tu nie może być mowy, wlewa usługująca dziewczyna indiańska świeżą porcję za pomocą czerpaka, przytwierdzonego na długim drążku. Widać obawia się zbliżyć do „wesołych” biesiadników. Są oni zapewne tak samo przyzwoici w tym stanie, jak ich „cywilizowani” współbracia europejscy.
O chichy znalazłem także inny wcześniejszy fragment, który bardziej kojarzy mi się z chichą jako napojem powstałym poprzez przeżucie jakichś roślin/ziaren.
PODRÓŻ DO DZIKICH LUDÓW EKWADORU – 1891 r.
(…) Jedyne zajęcie mężczyzn stanowi polowanie i rybołówstwo, wszystkie zaś prace domowe są w rękach kobiet. Przede wszystkim trudnią się one przyrządzaniem chichy, ulubionego indyjskiego napoju. Wytwarza się on z ugotowanych łodyg jukki (Gatropha manioc) lub chonty (Palma oroedoxa), obfitujących w mączkę i bardzo soczystych. Łodygi te wówczas nabierają przedziwnego smaku i daleko są lepsze od ziemniaków. Po ugotowaniu rozpoczyna się ostateczna z niemi manipulacya. Indyanki łamią je w rękach, miażdżą, żują i wrzucają do drewnianego naczynia. Oto wszystko, chicha już gotowa, pozostaje tylko zwilżyć ją w wodzie.
Ślina łącząca się z łodygami przy przeżuwaniu, stanowi jedyny ferment tego wstrętnego trunku. Ferment ten działa nadzwyczaj szybko, bo już po kilku chwilach chicha jest dobrą do picia. Tak, dobrą, ale nie dla wszystkich, bo co do mnie, to wolałbym wycierpieć męki Tantala, lub jak Agar, umrzeć na pustyni, niż dotknąć ustami tego szkaradnego płynu.
Ameryka południowa – rodzina dzikich Indian z plemienia Campas (rycina podług fotografii)
Jest to jednak ulubiony napój Indyanina, a nawet rzec można, jego ulubiona potrawa, bo niekiedy przez całe tygodnie tylko chichą się żywi. Gdy mu dokucza głód albo pragnienie, wówczas zasiada nad strumykiem, czerpie trochę wody do flaszki tykwowej, miesza ją z chichą i wypiwszy trochę tego nektaru, raźno w dalszą puszcza się podróż. Niejednokrotnie podczas naszej wędrówki brakło nam żywności, a wtedy Indyanie ofiarowywali nam wspaniałomyślnie trochę swego przysmaku.
Zgłodniali, spragnieni i zachęceni powabną powierzchownością tego płynu białego i pieniącego się jak mleko, niekiedy już zbliżaliśmy go do ust, lecz wspomnienie brudnych rąk, które miażdżyły łodygi i pamięć na osoby, które je przeżuwały, napełniała nas nieopisanym wstrętem, tak, iż odpychaliśmy od siebie ten szkaradny napój.
Na próżno Indyanie mię błagali: – Ojcze, wypij, bo umrzesz z głodu. Gdybyś wiedział, jak chicha jest dobrą, daleko lepszą niż woda ognista (wódka). Być może, lecz ślina… brrr!
Missyonarz z zakonu dominikańskiego
Kolejnym dziwnym napojem, o którym nigdy nie słyszałem i nie wiem czy jest produkowany w dzisiejszych czasach, a o którym mam informacje będzie braha – ludowy napój rumuński. 🙂
(6445)
Leave a Reply